Rzeczywiście pomieszany ten artykuł. Pomieszane są różne poziomy widzenia traum i cały proces, który zachodzi. Słuszne przeciwstawianie się, nie usprawiedliwianie oprawcy i nie branie na siebie winy za "prowokowanie oprawcy", jest pomieszane z wewnętrzną pracą nad swoimi wzorcami np. karania siebie czy poczuciem winy. Poczucie winy i tak jest często wzięte na siebie za oprawcę, szczególnie jeśli przemoc była w dzieciństwie. Wiele razy spotkałam się z wytworzonym poczuciem winy za nic z powodu innych intencji i pomysłów na siebie, dla mamy, dla taty, dla grupy, dla przynależności, dla pozorów bezpieczeństwa, dla przetrwania, dla misji, dla doświadczania.
W takiej sytuacji szukanie w sobie przyczyny w pierwszej kolejności, tylko pogłębia bezsilność i poczucie winy. W pierwszej kolejności powinno być wyjście z roli ofiary i oddzielenie siebie od odpowiedzialności za oprawcę. Spotkałam się z takimi praktykami, że ktoś za szybko szuka przyczyn w ofierze, co jest kojarzone podświadomie, na pewnym etapie uzdrawiania, z obwinianiem za czyn oprawcy i pogłębianiem problemu. To jest pewien etap i poziom widzenia sytuacji przez podświadomość, który ma swoje reguły, a później są kolejne etapy, gdzie lustro dla siebie ma zupełnie inny kontekst i widzi się w nim siebie inaczej.
Tak naprawdę to nie powinno się przeglądać w kimś jak w lustrze zero-jedynkowo. Lustrem są własne reakcje i wzorce, więc w każdej sytuacji powinno się przeglądać w sobie jak w lustrze, a druga osoba jest kontekstem. Lustro jest we własnych reakcjach na kogoś lub jego cechy.
Oprócz wrażenia pomieszania, mam wrażenie spłycenia tematyki w tym artykule, też dla zrobienia zamieszania, wypromowania się, a nie rozwiązania. Nie wiem na ile świadomie.
W internecie często najłatwiej wypromować się na wzbudzaniu kontrowersji. To przyciąga uwagę na zasadzie "coś się dzieje, coś się dzieje". Często kontrowersje są tworzone "w obronie" lub dla "prawdy" i nie ważne, że za cenę i na szkodę innych. Ten artykuł jest tego dobrym przykładem, co sama autorka przyznaje na początku stwierdzeniem o "kiju w mrowisko".
Od dłuższego czasu jestem przeciwna nazywania kogoś długoterminowo ofiarą przemocy. Można użyć tego sformułowania przez chwilę, do celów identyfikacji wzorca i jego skutków. Wolę określenie, że ktoś był obiektem przemocy. Jeśli ktoś jest obiektem czyjejś przemocy, to widać rozdzielenie między odpowiedzialnością sprawcy, a sobą, swoimi wzorcami i intencjami "ofiary". Zauważyłam, że ludziom łatwiej odzyskać poczucie mocy we własnym życiu, gdy okazuje się, że byli dla kogoś obiektem przemocy, a nie są ofiarą. Dla osób przemocowych fizycznie i psychicznie jest się obiektem, a nie kimś realnym z uczuciami kto może cierpieć długofalowo przez ich przemoc. Takie zdystansowanie nazwą pozwala też na zmniejszenie identyfikacji z traumą, na pewnym etapie pracy nad sobą, gdy jest na to gotowość i bycie własnym opiekunem i obrońcą.