Generalnie mam obawę, żeby mówić o moich sukcesach, czy o moim szczęściu namacalnym, bo wtedy dopiero niektórym ludziom wywala (już tego doświadczyłam), że coś mi się udało z lekkością, chociaż często wypracowane w rozwoju pewne intencje, i że przyznaję się do tego. A jak wywala niektórym w otoczeniu, to różne były sytuacje, nie zawsze dla mnie miłe albo przynajmniej neutralne.
Był taki czas w moim życiu, że bardzo bałam się zazdrości. Z cudzymi wywalankami konfrontowałam się, jak tylko coś fajnego się u mnie działo, i nie tylko ja, przyjaciele którym się dobrze powodziło, również. Już od dłuższego czasu widzę, że to się zmieniło. Teraz już wiem, że nie ma potrzeby się chronić przed takimi osobami, bo nie ma powodu, by się bać. To czym emanują zazdrośnicy, zahacza się o nas tylko wtedy, gdy sami jesteśmy na podobnym poziomie wibracyjnym. Jeśli czujemy lęk, tzn że czujemy się winni, za to co mamy, albo sami jesteśmy jeszcze we wzorcach rywalizacji - wtedy też łatwiej dostrajać się do odczuć i emocji w jakich żyją inni ludzie.
W innym wypadku, robimy swoje w poczuciu niewinności, radości, spełnienia i miłości - korzystając również z jej ochronnego aspektu. Kiedy kochamy siebie, w całej złożoności swojej natury, to nie ponosimy skutków cudzych urojeń, oczekiwań. Jak sobie to ugruntowałam od razu zmieniła się u mnie skala działania, choć już wcześniej, było całkiem fajnie.
Ludzie którzy czują zazdrość i przez to źle życzą innym, duszą się we własnym sosie, ciągle łudząc się, że za ich pomieszanie, konsekwencje poniesie ktoś inny. Na szczęście, nikt więcej prócz nich, konsekwencji nie ponosi, a i oni nie muszą, wystarczy, że zrozumieją, że w boskim świecie, jest wystarczająco dużo wszelkiego dobra, dla wszystkich
.