Cos sobie uswiadomilem.
Gdzies gleboko we mnie rodzi sie pytanie pt. po co dazyc do osiagniecia czegos..skoro osiagajac to jednoczesnie przestajemy gonic tego ,,kroliczka" i popadamy z monotonie. A wiec wychodzi, ze mi potrzebne sa jakies bodzce, emocje, zmiany ktore powoduja ze zycie jest ,,ciekawsze", bardziej ,,kolorowe". Stad chyba ta moja potrzeba wolnosci, podrozy. Problem w tym, ze taka droga jest jednoczesnie trudniejsza (wymaga wielu poswiecen, czesto zycia w bardzo skrajnych warunkach) i tego sie wlasnie boje, przed tym czuje lek i zamiast isc w to ,,nieznane", stoje w miejscu i ani nie lapie ,,krolika" ani nie osiagam spelnienia (a wlasciwie to juz kilkakrotnie je w czyms osiagnalem....i to, co robilem przestawalo mi byc potrzebne. Czyli stad, z braku ,,ruchu" wynikalaby moja pustka, apatia a ta niechec do nauki, pracy to jest ten lek przed ,,nowym"; boje sie utracic to co mam choc jednoczesnie to hamuje mnie przed dalszym rozwojem.
Wielorotnie mialem cos zrobic, np. zdecydowac sie o wyjechaniu gdzies, zaczeciu czegos nowego...ale powstrzymywal mnie lek przed tym, ze bede musial zmierzyc sie z totalnie nowymi warunkami, byc moze ciezka praca. A jednoczesnie to, co mam tez nie daje zadowolenia bo juz to znam, stad moze ta niechec do specjalizowania sie w czyms bo to jakby ,,tkwienie" w tym samym wciaz.