Czuję, że jakis etap w mojej pracy nad sobą sie skończył, albo się dość szybko kończy. Ze względu na silne traumy w dzieciństwie, właściwie już w niemowlęctwie i totalne stłumienie siebie musiałam zmierzyć sie z tymi wszystkimi stłumieniami i dotrzeć do głównych momentów traumy. To byla długa praca. I trudna, bo docieranie do tych momentów powodowało, że cofało mnie do emocji i bólu z przeszłości.
Dotychczas pracowałam z emocjami, żeby je zaakceptować, dać im przestrzeń, przestać tłumić.
Ale w czasie ostatniej wywałki, , nie wiem jak to nazwać, doświadczyłam , a właściwie dopuściłam do siebie tłumiony ból i inne emocje, jeszcze je opisalam, a właściwie wykrzyczałam w przestrzeń. Pisałam w czasei bólu, a nie po fakcie jak było do tej pory.
Ale ból i emocje, bardzo niskie wibracje to tylko jedna strona tego doświadczenia- to przeżywała jedna część mnie. Druga strona to było poczucie wielkiej miłości do życia. I poczucie, że te wszystkie emocje, to cierpienie to zupełnie nie ja, że ja już tego nie potrzebuję. Nie potrzebuję przeżywania tego ani opowiadania sobie czy innym mojej bolesnej historii.
To już dojrzewało we mnie od jakiegos czasu. Że nie chce mi się tego już przepracowywać, że to już nie ma dla mnie sensu. Że nie chcę mi sie juz analizowac tego głową, międlić że to z tego, a to z tego. Że uzdrowienie przyjdzie i nie muszę już wszystkiego zrozumieć, pojąć.
Widzę, że to wszystko co się działo było uzdrowiające, bo żeby przepracować to co mi się uzdrowiło w czasie tej wywałki to musiałabym poswięcić kilka miesięcy przcując tak jak dotychczas. Żeby sie przebic przez mechanizmy obronne. A tak - sieknęło mnie nagle i nie miały się czasu te mechanizmy uruchomić. One w jakichś tam sposób runęły i uzyskałam dostęp do tej części siebie, której mi jeszcze brakowało. No i zobaczyłam jasmo i wyraźne jakim bezsensem jest cierpienie, ból i przywiązanie do tego i zobaczyłam swoje przywiązanie do tego - przynajmniej części osobowości. Chyba chodzi o to niemowlę. Ono sie jeszcze tego trzymało, nie chciało odpuścić, chciało najpierw wykrzyczeć swój ból. Bez rozkminiania dlaczego i po co. Chciało byc zauważone.
Na początku wywałki patrzyłam na to wewnętrzne niemowlę to nie widziałam nic, tylko jakies śmiecie. Potem się powoli wyłaniało i jego otoczenie otoczenie tez zaczynało się zmieniać.
Kurcze. Zawsze starałam się pisać jasno i wyraźnie. Przystępnie dla czytelnika :-). Ale teraz czuję jakbym staciła pewna liniowość. Że chciałabym opisać to co się działo, jak sie uzdrawiało, ale nie było w tym uzdrawianiu liniowości. To było jednocześnie na tak wielu poziomach i w wielu aspektach, że musiałabym chyba ze 2 dni analizowac to rozumem, żeby przełośyć na słowa, a chyba mi się nie chce.
Tak samo w tym co sie zmieniło. Wiem, że tak. Czuje to, ale nie potrafię opisać słowami. Może to dlatego, ze póki co moje wibracje sa dość niskie w porównaniu z tym do czego zdążyłam się już przyzwyczaić.