marcin
Co jest źródłem tych innych obszarów ? Czy to nie są czasem wzorce ?
I tak i nie.
Ja miałem na myśli harmonie na poziomie boskości - a więc jeśli cele zawodowe to te zgodne z naszym ND, jeśli zainteresowania to te płynące z wnętrza, itd.
To, że schodząc w materię nałapaliśmy dużo niepotrzebnego syfu nie znaczy jeszcze, że droga powrotna oznacza, że wszystko co zdobyliśmy po drodze nie ma znaczenia. Stałem się dużo bardziej złożoną istotą, zyskałem możliwości przejawiania się materialnego, a co za tym idzie - przejawiania swojej boskości na dodatkowych poziomach. A to oznacza że w związku liczy się także harmonia moich celów materialnych, zainteresowań i innych rzeczy, oczywiście patrząc na to z Boskiego poziomu, a nie ego. Nie zamierzam się cofać w rozwoju twierdząc, że to wszystko teraz nie ma znaczenia, bo liczy się tylko miłość. No sorry, ale sama harmonia serc czy energii nie zagwarantuje udanego związku - jest tu trochę osób, które się już na tym przejechało. Sama harmonia serc nie sprawia, że zainteresowania czy cele życiowe również harmonizują.
Poniżej moje luźne przemyślenia w wyniku pisania posta:
Haha, sam jak ten głupek próbowałem się oświecić koncentrując się tylko na tym co znałem ze świata przyczynowego, traktując wszystko co materialne jako zbędny element do odpuszczenia sobie. I się dziwić że się tylko zmęczyłem.
Bycie taki kawał czasu w materii sprawiło, że powstały w nas naturalne potrzeby i chęci związane z materią. Jesteśmy kurcze niewinnymi dziećmi, które się mogą bawić w istnienie, doświadczając sobie czego tylko zapragną i to jest takie czyste, niewinne i w porządku!
Mam pełne prawo chcieć, aby moja partnerka nie była tępą idiotką, żeby mi się fizycznie podobała czy żeby podzielała moje zainteresowania. Gdybym miał takie życzenie to mógłbym chcieć żeby świetnie grała na gitarze. Jeżeli było to dla mnie ważne i wynikało nie z chorych zachcianek, ale szczerej chęci z serca, to co w tym złego?
Walka ze sobą, w imię walki z ego jest śmieszna. To ja decyduje, co jest dla mnie ważne. Chętnie się odwołam do Boga, chętnie przyjmę rady, inspiracje i wskazówki. Ale to ja decyduje czego chce. Bóg mi przecież tego nie powie, nie zdecyduje za mnie - może mi co najwyżej pomóc wyciągnąć na wierzch to co we mnie jest i mi to pokazać, jak sam nie potrafię zobaczyć. Ale to i tak będzie wynikało ze mnie, z tego jaki jestem, tego co wybierałem i wybieram. Robienie z siebie bezpłciowego wysłannika miłości to jakiś porażkowy pomysł - niektórzy to by sobie nawet zainteresowania odreagowali, żeby tylko dążyć do stania się bezkształtną masą miłości, bo skądś się wzięły właśnie takie wyobrażenia na temat oświecenia.
A ja zaczynam się czuć naprawdę cudownie, kiedy ostatnio dociera do mnie, że na ten moment rozwijanie moich zainteresowań czy dążenie do celów zawodowych jest dużo ważniejsze od jakiegoś tam oświecenia. I wszystko się we mnie cieszy, że wreszcie zajmuje się sobą, a nie tym "szczytnym" celem, który od zawsze służył głównie pompowaniu mojego ego. Chcę się bawić, odkrywać siebie i Boga w tym cudnym świecie. I będę robił to tak, jak będę uważał to za słuszne, dobre i korzystne dla mnie.
Choćby oświecenie miało mi przyjść za 1000 lat, poczekam cierpliwie, bo wszystko w swoim czasie. Na razie chce poznać piękno tego cudnego, materialnego świata, który tak długo, niesłusznie odrzucałem i sobie obrzydzałem. Chcę się tutaj ugruntować (o zgrozo!), nacieszyć się nim, popróbować sobie różnych rzeczy, delektować się cudnym związkiem. Mam kurna przed sobą całą wieczność. Nie widzę powodu, żeby się gdziekolwiek spieszyć