No więc podsumujmy
W relacjach na odległość prowokowanie ubiorem, wyglądem, zachowaniem, raczej nie przynosi skutków w postaci ulegania prowokacjom przez drugą stronę. Faceci czy kobiety potrafią się zazwyczaj opanować. Problem pojawia się, kiedy przynajmniej jedna ze stron jest po alkoholu, czy po zażyciu. Stąd w niektórych środowiskach młodziezowych moda na narkotyki, tabletki gwałtu, czy nadmiar alkoholu na prywatkach (domówkach).
No, ale to nie dą bliskie relacje, choć uczestnicy takich imprez mogą się znać.
W bliskich relacjach jest inna baza mentalna i emocjonalna do gwałtu.
Przede wszystkim, podczas ślubu kościelnego małżonkowie składają sobie przysięgę. Może ktoś pamięta, co jest jej treścią?
No właśnie, po złożeniu przysięgi często jedna ze stron zapomina o niej i nagle przestaje traktować ją poważnie, a duga strona domaga się wyegzekwowania swoich praw mażłeńskich.
Zresztą, domaganie się swoich praw w związku (a szczególnie prawa do seksu) nie musi czekać do ślubu. Często, kiedy jedna ze stron jest zmęczona, przepracowana, czy nawet chora, zdarzają sie szantaże, albo nawet użycie przemocy fizycznej, bo druga ma ochotę na seks.
Seks nie jest jedynym powodem do zachowań agresywnych w związkach. Rzecz w tym, że w wielu rodzinach dzieci nauczyły się przemocy w egzekwowaniu "swoich praw" wobec oporu drugiej strony i nie poznały żadnych innych sposobów rozwiązywania konfliktów. Po prostu, silniejszemu ustępuje słabszy, a jak nie, to dostaje w...ol. Nie ma znaczenia, czy to młodsza siostra, młodszy brat, żona, dziecko. Aż przychodzi czas, że od dziecka obrywa matka, a potem ojciec. To są typowe zachowania zwierzęce, usankcjonowane w wielu społecznościach, głównie rodowych czy plemiennych.
Powiedzmy, ze nie jest to dobry przykład do budowania szczęśliwego, harmonijnego związku rozwojowców. To temat do uzdrowienia, podobnie jak i inne związane z przemocą.
Inną sprawą jest w..ol wychowawczy, "żeby dziecko wyrosło na porządnego człowieka". Efekt jest taki, że dziecko trzyma się swego oprawcy, ale ... tylko do czasu (czasami trwa to nawet kilkadziesiąt lat), aż poczuje się pewne i bezpieczne, by odlecieć w świat, jak najdalej od prześladowcy. A potem już do końca życja go nie spotkać!
Wiele dziewcząt ucieka z domu przed takimi lub ciągle pijanymi rodzicami. Za czasów "złego" PRL, dziewczyna mogła uciec do OHP, do pracy w mieście, a mogła zamieszkać w hotelu pracowniczym. Dziś może najwyżej zamieszkać u kochanka, czy męża. (miara postępu?). Zdarza się, że może zamieszkać u pracodawcy, ale w jego prywatnym domu.
Pod względem zmiany miejsca zamieszkania faceci mają jeszcze gorzej, bo kobiety raczej niechętne do utrzymywania kochanków.
Osoba przyzwyczajona do domowej przemocy prędzej czy później zacznie podświadomie prowokować.
Ale dlaczego? Przecież uciekła od przemocy!
No właśnie!
Najciekawszą sesję miałem z kobietą (z dobrego domu, a jakże), która prowokowała partnera do ataków zazdrości, podczas których dochodziło nawet do przemocy (raczej słownej). W trakcie sesji okazało się, że ona nie potrafi sobie wyobrazić "miłości bez zazdrości" i w przypadku, kiedy partner nie robi jej scen zazdrości, nie czuje się kochana i b oi się, że to już zbliża się koniec związku. A żeby się upewnić, że jest kochana, musi prowokować do zazdrości. I kółko się zamyka.
Pewien mój znajomy (koszmarny klient, który jedno uzgadnia z terapeutą, a drugie robi), przez 30 lat usiłuje uzdrowić swój związek z żoną, która go odrzuca i traktuje gorzej niż psa. A próbuje, bo to jej porzysięgał przed ołtarzem, a ponadto "nie ma gdzie pójść". Po wieloletniej pracy dostał wreszcie od zony buziaka (po 30 latach) i uznał to za ogromny sukces, na którym zaczął budować nadzieje! (A co, nie można się łudzić, jak tak wspaniałe efekty terapii się widzi?). Tymczasem ten związek jest dla niego źródłem wszelkich nieszczęść, bo jest ciągle atakowany energetycznie z życzeniami, "żeby mu nic w życiu nie wychodziło i żeby wreszcie zdechł".
Każdy z nas ma swoje ulubione zajęcia, czy notorycznie powtarzane zachowania, których świadomie może nie lubi, lub nie zauważa, ale podświadomie boi się bez nich żyć. A terapia jest po to, by wreszcie to uzdrowić i stać się harmonijną pełnią! (mówię tu o terapii humanistycznej, bo chrześcijańska ma inne cele).