Autor Wątek: Cechy urzeczywistnienia - różne pytania  (Przeczytany 24475 razy)

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-03, 13:32:40 »

Anakin - postać dramatyczna, chciał uniknąć cierpienia po stracie bliskiej osoby... no i właśnie. Cała ta potęga, i moc ciemnej strony, to potrzeba kontroli, aby uniknąć cierpienia, tego na który właśnie nie ma się wpływu, bezsilności itd.

Ja najbardziej to yoda - dlatego że to mały niepozorny zielony skrzat - no i przy spotkaniu z lukiem, to po prostu trolluje ;p żyje sobie w anegdotkach i koncepcjach, jakby poza tym wszystkim.

Yoda, w środkowej części (tej z Lukiem) wydaje się przyjemny, ale w odcinkach z Anakinem jest dla mnie za bardzo bezduszny. Taki zimny drań ;P
Bardziej polityk, niż mistrz, a w polityce nie ma sentymentów ;)

Wstyd się przyznać, ale nie byłam na Łotrze. W ciągu ostatnich dwóch lat byłam tak zajęta, że nawet nie wiedziałam jak się nazywam, a co dopiero do kina chodzić ;)
Poza tym w Ł. nie było ani Anakina, ani jego potomków, więc nie byłam aż tak zdeterminowana.
Co innego Przebudzenie, ale też mnie rozczarowało. Tak, nie ten klimat, pobieżność i miałkość ;)

Skoro Ł. Ci się podobał, to mnie też będzie, jak mniemam :)


Co do straty - ja jestem zdania, że sami prowokujemy takie sytuacje, żeby skontaktować się z tym pierwotnym uczuciem bezsilności. I tak długo to robimy, aż wreszcie będziemy gotowi to przeżyć. Natura jest cierpliwa :)

No właśnie absencja. Ja miałem braki, bo nie chodziłem na lekcje, i z tym się pojawiały lęki, że jestem do tyłu z materiałem, nie byłem na testach, przekraczałem limit nieobecności, więc nie zdam, dupa zimna ;(

Dlaczego nie chodziłem, to mi się nigdy nie pojawiało, w sensie we śnie zawsze jakby byłem stawiany w sytuacji dokonanej, że miałem już nieobecności, braki, i lęki związane z niezdaniem itd. Brrr ...

No ja też byłam stawiana w sytuacji dokonanej. I nawet nie to, że nie zdawałam, tylko wiedziałam, że sytuacja jest patowa, że nie zdałam już tego nadrobić i zostanę.
Ciekawe jest też to, że zawsze było to z końcem roku, a ja nagle uświadamiałam sobie, że był taki przedmiot jak w-f, geografia, czy matematyka (bo ona też mnie ściga ;p) ale ja o tym zapominałam i nie chodziłam (tak jakbym jakiś problem wyrzuciła poza obszar świadomości). I wtedy oblewał mnie zimny pot i dławił potworny lęk, bo stało się coś nieodwracalnego.

Trochę mnie nieprzytomność łapie. A jak łapie nieprzytomność, to "wiedz, że coś się dzieje" ;)


Ja chcę się uczuć tego co ja chcę, i czasie jaki chce.

Zdecydowanie 3 X TAK :D

I też nie lubię zadań na czas. Buntuję się wtedy i zazwyczaj dostaję takiej nieprzytomności, że nie jestem w stanie wykonać najprostszych poleceń i oczywiście wychodzę na głupka :P
Zresztą to doświadczenie (wychodzenie na głupka) jest mi tak znajome (bo wielokrotnie na niego wychodziłam), że aż bliskie i niegroźne ;) No a nawet w jakiś sposób przyjemne i na pewno wyzwalające :P


Ten senny motyw ze szkołą to ja przeżyłam też w realu, tylko że to nie było jak we śnie, że coś zawaliłam niechcący, bo zrobiłam to całkiem świadomie.
Choć w sumie też nie do końca :P
Zrezgnowałam z obrony doktoratu. Już po napisaniu, recenzjach, puszczeniu do biblioteki wydziałowej, zdaniu przedobronnych egzamów, zostało tylko wyznaczenie terminu obrony.
I wtedy zrezygnowałam, ale nie całkiem świadomie (choć świadomie chciałam już rok wcześniej, ale się nie dało, przede wszystkim z uwagi na męża, który chciał mnie do tego zmusić), to moje ciało mnie od tego wybawiło. Po prostu trafiłam do szpitala z śmiertelną diagnozą (wyglądałam też jak śmierć). I wtedy zrozumiałam, że umrę jak się dostosuję, mój mąż zrozumiał, że umrę i odpuścił. Wyszłam ze szpitala (diagnoza okazała się fałszywa, po prostu sytuacja tak trzymała mnie za dupę, że tak to wyglądało, jakbym umierała) z postanowieniem, że nie bronię się i rzucam pracę na uczelni.
I tak zrobiłam. I jestem z siebie bardzo dumna, że postawiłam na siebie i wdzięczna mojemu wewnętrznemu Ja, że mi tak pomogło. Najgorsze dla mnie to realizować cudze cele, czy robić cokolwiek fałszywego, żeby nadrobić swoje braki.

Ze mną było tak, że długo nie chciałam się przyznać, że jestem chorobliwie ambitna (pogardzałam tą cechą), a kiedy już się do tego przyznałam (gdzieś tak na studiach), to zapragnęłam zgarnąć całą pulę ;), czyli zostać rektorem uniwersytetu. Sam fakt bycia przeciętnym naukowcem mi nie wystarczył. I kiedy wszystko było na dobrej drodze, to mi przeszło. Zrozumiałam, że to nie było moje. A odeszło, bo pozwoliłam temu zaistnieć i skupiłam się na tym w pełni.
No i moje czyny i pragnienia mi się rozjechały.
Wszyscy wokół byli zdziwieni moją postawą, pukali się w czoło, że chcę zrezygnować z ciepłej posadki, no a doktorat to powinnam obronić dla samego chociażby papierka, bo "kiedyś może się przydać". I w sumie nawet dałabym się przekonać do tej obrony, ale na szczęście mój przyjaciel (ciało) mnie uratował. Nie pierwszy raz zresztą :)
Teraz jest taka sytuacja, że praktyczie mam możliwość obrony do śmierci (bo prawodawca nie przewidział takiej sytuacji jak moja i nie dał żadnych terminów) i czasem nawet nachodzi mnie myśl, żeby się złamać. Zwłaszcza po kontakcie z ludźmi, którzy działają na mnie "motywująco" ;) Boże (który nie istniejesz ;) chroń mnie przed taką motywacją!

This is a rebellion isn’t it?
I rebel.

Bardzo, bardzo jest mi to bliskie :D
(jak widać, zresztą :p)

Wiking23

  • Wiadomości: 393
  • Płeć: Mężczyzna
    • c
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-03, 12:08:13 »


z tą mrocznością to bardziej chodziło mi o te potwory w serialu (przynajmniej w jego opisie takie były) :P
Nie wiem, czy lubię potwory. Natomiast rozkminianie przeszłości, wewnętrzne demony, ciemna strona mocy ;) - tak.
Na pewno nie będę oryginalna ;), ale jak już wspomniałam o ciemnej stronie mocy, to dodam, że uwielbiam Gwiezdne Wojny, a Anakin Skywalker to moja ulubiona postać ever (no dobra - może obok Czesia z Włatcuw Móch i Pippi ;). Zawsze się z nim utożsamiałam.

Anakin - postać dramatyczna, chciał uniknąć cierpienia po stracie bliskiej osoby... no i właśnie. Cała ta potęga, i moc ciemnej strony, to potrzeba kontroli, aby uniknąć cierpienia, tego na który właśnie nie ma się wpływu, bezsilności itd.

Ja najbardziej to yoda - dlatego że to mały niepozorny zielony skrzat - no i przy spotkaniu z lukiem, to po prostu trolluje ;p żyje sobie w anegdotkach i koncepcjach, jakby poza tym wszystkim.




:))) Wiem o czym mówisz, lubię to samo, zwłaszcza s-f :)
A jeśli chodzi o filmy/seriale - zwłaszcza kiedyś się tym jarałam, bo też kiedyś byłam prawdziwym kinomanem (wygrywałam mnóstwo konkursów z biletami do kina, teatru, takie hobby ;p), a dodatkowo byłam uzależniona od telewizji :P
Potem tak mi to obrzydło (chyba nastąpił przesyt), że przestałam chodzić do kina (no chyba że wchodzą nowe GW ;p), a i telewizję miałam w głębokim poważaniu ;)
Ale to przez jakiś czas, teraz lubię popatrzeć od czasu do czasu :)

Przebudzenie mi się osobiście mało podobało... niewchodząca w szczegóły wydało mi się jakieś takie miałkie ;p

Co innego Łotr 1, pewnie dlatego że "łotr", taki klimat, buntu, i takich no postaci gdzieś z poza, głównego nurtu. [ bez spoilerów ale  ten robot skradł cały film - miał najlepsze teksty ;p ]

Z jakiegoś powodu najfajniejszy tekst który był w zapowiedziach nie trafił do finalnej wersji (but why ?)

“This is a rebellion isn’t it?
I rebel.”    :}




Skoro miałki, to nie oglądam ;P
Co innego, gdyby był...., no wiadomo, hahahaha :D

no wiadomo :P


Tak, to bardzo smutne :(
Ten motyw przewija się w wielu filmach (choć teraz nie jestem w stanie wskazać, w jakich), chyba po prostu dlatego, że przewija się wielu ludzkich życiach.

Tak, to się przewija, chociaż z pamięci, to na szybko nie umiem sobie przypomnieć, filmów, gdzie ten motwy byłby mocnej poruszany. W doctor who, zmiana to część historii, więc zazwyczaj na tym są różne motywy budowane. Natomiast akceptacja  i jej brak to - tak życie wielu.


A o co dokładnie z tym ścigającym motywem straty? Chcesz rozwinąć?

Chcę i nie chcę. więc rozwinę tylko tak trochę i z wierzchu... i nie za dużo...

Strata jest dla mnie naj naj naj, zwłaszcza gdzie idzie z nią poczucie bezsilności wobec sytuacji, że nawet nie ma miejsca na inne wybory, nic się nie da zrobić zmienić, bo coś jest poza naszą kontrolą, i to jest trudne, bardzo trudne, do przyjęcia. Trudne do przeżycia.



Hahaha, no ja tak samo na liceum ;) I też ten nieszczęsny wf się przewija (jak również geografia i jakiś język, ale obcy). Powód - zawsze absencja :)
Z polskiego nie mogłabym zostać nawet we śnie :p, choć błędy orto to mój żywioł, bo mam dysleksję. Gdy piszę bez wspomagaczy, to po prostu nie jestem w stanie określić, czy np. słowo zguba pisze się tak, czy przez "ó" ;)

Ciekawa interpretacja. Ja to odbieram tak, że gdzieś tam na jakimś głębokim poziomie mam jeszcze poczucie, że coś muszę koniecznie zrobić/zdobyć, żeby coś osiągnąć. Że muszę się dostosować. I lęk, że nie potrafię się dostosować.
Chciałbym to olać i być prawdziwie wolna (stąd ta absencja), ale ogranicza mnie lęk i wiara w to, że tak jednak trzeba.
Dla mnie to sen o potrzebie wolności i o tym, że na razie ta wolność jest tylko marzeniem.

No właśnie absencja. Ja miałem braki, bo nie chodziłem na lekcje, i z tym się pojawiały lęki, że jestem do tyłu z materiałem, nie byłem na testach, przekraczałem limit nieobecności, więc nie zdam, dupa zimna ;( Jej, i te poczucie braków, zdecydowanie to. Ja zawsze mam te poczucie głęboko, chociaż by nie wiem co, i zawsze takie coś że trzeba coś ekstra się starać, udowadniać ciąglę innym itd. Ciągle czegoś nie wiem, czegoś brakuje, itd. więc jakby żeby to nadrabiać to muszę robić coś ekstra, tak mniej więcej, starać się bardziej więcej.

Dlaczego nie chodziłem, to mi się nigdy nie pojawiało, w sensie we śnie zawsze jakby byłem stawiany w sytuacji dokonanej, że miałem już nieobecności, braki, i lęki związane z niezdaniem itd. Brrr ...


Teraz jak przeczytałem to co napisałaś, to w zasadzie podobnie się czuje, szkoła to nie miejsce dla mnie, dlaczego miałbym się uczyć czegoś co ktoś innyc chce, w czasie który ktoś inny mi wyznacza. Bez sensu. Poza tym to nie działa- zabija indywidualność, i kreatywność, fabryka robotów.  Ja chcę się uczuć tego co ja chcę, i czasie jaki chce.

Strasznie nie lubię zadań na czas. Mnie to blokuje, gdy jest zadanie na czas. I to jest głęboko, gdy mam mnóstwo czasu, to z nudów, coś robię, zazwyczaj bardzo dużo, natomiast, jak mam coś zrobić, na czas[a jak ktoś mi coś presjonuje na to to już w ogóle] to czuje bloki, i bunt - rzeczy zajmują tyle czasu ile zajmują. Takie popędzanie czasowe, nic nie wnosi.


Zakończę moim ostatnio bardzo ulubionym zwrotem:

This is a rebellion isn’t it?
I rebel.






Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-02, 21:10:24 »
Serial nie jest mroczny, wręcz przeciwnie, właściwie można powiedzieć że jest podnoszący na duchu, tak można powiedzieć, doctor w zasadzie pomaga, chociaż ściga go jego przeszłość, oraz wewnętrzne demony i rozterki i jego ciemna strona.

Wiking,
z tą mrocznością to bardziej chodziło mi o te potwory w serialu (przynajmniej w jego opisie takie były) :P
Nie wiem, czy lubię potwory. Natomiast rozkminianie przeszłości, wewnętrzne demony, ciemna strona mocy ;) - tak.
Na pewno nie będę oryginalna ;), ale jak już wspomniałam o ciemnej stronie mocy, to dodam, że uwielbiam Gwiezdne Wojny, a Anakin Skywalker to moja ulubiona postać ever (no dobra - może obok Czesia z Włatcuw Móch i Pippi ;). Zawsze się z nim utożsamiałam.

Ponieważ jest science-fiction , to dla mnie uczta dla oka, ponieważ kojarze wiele światów energetycznych, wiec jak widzę że to ten sam motyw, to wow!.

No i ponieważ jest tutaj wiele motywów, warstw, to dla mnie świetny też materiał, do autoanalizy, i terapii. Taka świadoma - zajawka tematem. To jest tak w terapii, jeśli coś leczy w terapii, to jest prawdą. Lub inaczej mówiąc jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie.

:))) Wiem o czym mówisz, lubię to samo, zwłaszcza s-f :)
A jeśli chodzi o filmy/seriale - zwłaszcza kiedyś się tym jarałam, bo też kiedyś byłam prawdziwym kinomanem (wygrywałam mnóstwo konkursów z biletami do kina, teatru, takie hobby ;p), a dodatkowo byłam uzależniona od telewizji :P
Potem tak mi to obrzydło (chyba nastąpił przesyt), że przestałam chodzić do kina (no chyba że wchodzą nowe GW ;p), a i telewizję miałam w głębokim poważaniu ;)
Ale to przez jakiś czas, teraz lubię popatrzeć od czasu do czasu :)

(...) miejscami super miałki ;p

Skoro miałki, to nie oglądam ;P
Co innego, gdyby był...., no wiadomo, hahahaha :D

Zmiany, zmiany, zmiany. Długa historia, i jakoś zbyt mnie poruszającą, żeby chciał bardziej konkretnie coś napisać, przynajmniej narazie ;>

Nie naciskam :) Może kiedyś, jak nie będzie Cię to tak poruszać ;)
Dodam tylko niezobowiązująco, że po napisaniu do Ciebie tego posta, śniłeś mi się jako Nieobecny ;P

Pierwszy odcinek (z 12) o "akceptacji", oglądałem kilka razy, i tam jest taka dosyć smutna, scena, gdzie 12, mówi,

"i am right here, you look at me, and you dont see me, just see me."

sad ;/

Tak, to bardzo smutne :(
Ten motyw przewija się w wielu filmach (choć teraz nie jestem w stanie wskazać, w jakich), chyba po prostu dlatego, że przewija się wielu ludzkich życiach.

A o co dokładnie z tym ścigającym motywem straty? Chcesz rozwinąć?

Więc ja zatrzymałem się na poziomie liceum ;> , i nie zdaje albo z polskiego albo z w-fu. Oh well. Najwyraźniej oświecenie muszę zostawić, a nauczyć się pisać bez błędów, oraz robić fikołki, a przede wszystkim chodzić na lekcje :p

Hahaha, no ja tak samo na liceum ;) I też ten nieszczęsny wf się przewija (jak również geografia i jakiś język, ale obcy). Powód - zawsze absencja :)
Z polskiego nie mogłabym zostać nawet we śnie :p, choć błędy orto to mój żywioł, bo mam dysleksję. Gdy piszę bez wspomagaczy, to po prostu nie jestem w stanie określić, czy np. słowo zguba pisze się tak, czy przez "ó" ;)

Ciekawa interpretacja. Ja to odbieram tak, że gdzieś tam na jakimś głębokim poziomie mam jeszcze poczucie, że coś muszę koniecznie zrobić/zdobyć, żeby coś osiągnąć. Że muszę się dostosować. I lęk, że nie potrafię się dostosować.
Chciałbym to olać i być prawdziwie wolna (stąd ta absencja), ale ogranicza mnie lęk i wiara w to, że tak jednak trzeba.
Dla mnie to sen o potrzebie wolności i o tym, że na razie ta wolność jest tylko marzeniem.

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-02, 16:21:45 »
No właśnie... Skoro już zaczęłaś... :-) Dla mnie to tez temat na teraz.
Niedawno poczułam, że fajnie by było mieć taki bliski i harmonijny związek. I w zasadzie poczułam się gotowa, ale tylko przez chwilę :-) Potem zaczęły się silne lęki i tendencje ucieczkowe. Że niby po co? A w sumie tak jak jest - jest całkiem dobrze więc po co psuć :-)

Mojej podświadomości bliskość kojarzy się z presjami. Im większa bliskość ty większe presje. I niemożnością bycia sobą. Czyli albo związek, albo Ja. Wybierałam siebie.

Kiedy to przeczytałam, to pomyślałam sobie: temat związku ok, ale o czym tu jeszcze mówić? Hehe, też ucieczkowo ;)
A mam tak, bo ten temat wiąże się z bardzo ciężkimi dla mnie rzeczami. Po pierwsze z seksem, a tutaj mam totalnie posrane.
Zawsze miałam bardzo duże potrzeby, do tego dochodziły chore wzorce, więc ciężko było mi sobie z tym poradzić. Do tego stopnia ciężko, że na kilka lat popadłam w anoreksję seksualną (nie myślałam o seksie, nie robiłam tego, byłam totalnie aseksualna i czułam się z tym wspaniale, bo zniknął jeden z moich największych problemów. Ale wrócił ;p).

Poza tym temat związku jest ściśle związany z moim wzorcem, który jest dla mnie bardzo uciążliwy i bardzo wstydliwy. Chodzi o mechanizm odstraszania potencjalnie harmonizujących ze mną partnerów. Otóż nie jestem w stanie utrzymać zainteresowania tylko jednym mężczyzną, choćby mi się nie wiem jak podobał. I uciekam do innych.
[teraz sobie uświadomiłam, że najczęściej ma to miejsce w sytuacjach, gdy facet nie może mi dać uwagi w 100% (no bo nikt nie może dać tego drugiej osobie), a ja wtedy czuję się w jakiś sposób opuszczona, no i szukam innego obiektu]

Taki przykład dam. Kiedyś na 18. u kumpla poznałam faceta, który był dosłownie spełnieniem moich marzeń (do których się w owym czasie nie przyznawałam nawet przed sobą ;), od razu zadurzyliśmy się w sobie, staliśmy się parą (już na tej imprezie) i było oczywiste, że dalej będziemy ze sobą. No i nie wiem, jak to się stało, wystarczyło, że dosłownie na moment straciłam go z oczu i wylądowałam z jakimś gościem na tylnym siedzeniu samochodu. Oczywiście ten "mój" musiał mnie tam odnaleźć (skoro szukał). Skończyło się to tak, że nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. I wcale mu się nie dziwię.

Wielokrotnie byłam odrzucana z powodu tego wzorca, ale też dużo razy (chyba nawet więcej) zdarzało się, że mimo tego byłam jednak chciana (tak na szczęście reagował także mój mąż, od którego też uciekałam, najczęściej po alkoholu) i chyba tylko te doświadczenia akceptacji mimo wszystko pozwoliły mi nie czuć do siebie totalnego obrzydzenia i choć trochę siebie akceptować.

Wiking23

  • Wiadomości: 393
  • Płeć: Mężczyzna
    • c
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-02, 12:59:30 »


Ja miałam presje na przekraczanie ze strony autorytetów.
Pamiętam jak na jednym kursie ciągle słyszałam - Agnieszka jest na niskim poziomie, trzeba ją podciągnąć. To było skierowane do reszty grupy. I to ze strony osoby, która podkreślała, ze trzeba się uwolnić od ocen, szeregowania, postawić na rozwój indywidualny, szacunek  itp itd. Eh... Łykałam to jak młody pelikan.
Az w końcu dotarło do mnie, że nieważne jaki poziom, ważne że mój :-).
A osoby, które zajmują sie zbytnio cudzymi poziomami - po prostu nie chce zająć się swoim.


O matko! Ale mnie to oburza!
Ja też miałam podobnie na jednym z kursów. Prowadzący na siłę chciał wymusić na mnie przekroczenie pewnego tematu, a gdy nie chciałam (bo nie dałam rady, a jak się później okazało, to trzeba było "załatwić" w zupełnie inny sposób), to wszyscy patrzeli na mnie z politowaniem i traktowali jak krnąbrne* dziecko. Co za szit!

*Swoją drogą krnąbrne dziecko też z jakichś logicznych powodów jest krnąbrne. I zawsze oburza mnie traktowanie go z wyższością, pogardą, czy lekceważeniem.


Tak wyglądają ściemy rozwojowe. Gdzie mówi się coś innego niż robi. Mówi się o akceptacji i miłości, a za chwile, trzeba "kogoś naprawić", bo "pomóc". Często na tych wyższych poziomach siedzą ludzie, który nie mają bladego pojęcia o tym co mówią, a swój poziom osiągnęli odcinając się od niższych poziomów, więc sobie nie radzą, anie nie potrafią, radzić emocjami, uczuciami, rozwojem na tych poziomach i jedyne co proponują, to właśnie, w góre, szybko, szybko. I to jest nie tylko często strata czasu, ale także, nabijanie kogoś w kompleksy, wzmacnianie tych lęków.

Wiking23

  • Wiadomości: 393
  • Płeć: Mężczyzna
    • c
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-02, 12:18:56 »



Doctor Who - ciekawy musi być. Nie znałam tego serialu. Chętnie zalookam (choć dla mnie może być nieco za mroczny ;)


Serial nie jest mroczny, wręcz przeciwnie, właściwie można powiedzieć że jest podnoszący na duchu, tak można powiedzieć, doctor w zasadzie pomaga, chociaż ściga go jego przeszłość, oraz wewnętrzne demony i rozterki i jego ciemna strona.

Sam serial jest specyficzny (rule one : don't apply logic!), miejscami super miałki ;p, a miejscami fajny i genialny.

Ale zacznijmy od początku.

Więc serial wpadł mi przypadkiem i przypadkiem zacząłem oglądać, z nudów wiadomo przecież ;> Tylko że tak mi zacząć wstrzeliwać, z niektórymi moimi rozterkami karmicznymi, że hej. Więc złapałem zajawkę, bo dlaczego by nie, więcej zrozumiałem z tego niże z tych analiz duchowych / karmicznych, oj dużo więcej, i dużo sobie uświadomiłem. Oglądałem sezony z 11 doctorem oraz 12.

A wiec dalej. To jest tak że serial jest science-fiction ( UK ). O doctorze, z rasy podróżników w czasie, zwiedza, podróżuje, pomaga, tak w skórcie. I gdy umiera, albo doznaje śmiertelnych obrażeń, to regeneruje się (coś jak w reinkarnacji)[dlatego jest wiele twarzy w filmikach]. Przy tym jest taka fajna złota energia gdy się regeneruje. Gdy tak się dzieje [zmieniają aktora w serialu], pojawia się ktoś inny, inny charakter, motyw, osobowość, chociaż w zasadzie w środku to ten sam doctor, podróż trwa dalej.

Ponieważ jest science-fiction , to dla mnie uczta dla oka, ponieważ kojarze wiele światów energetycznych, wiec jak widzę że to ten sam motyw, to wow!.

No i ponieważ jest tutaj wiele motywów, warstw, to dla mnie świetny też materiał, do autoanalizy, i terapii. Taka świadoma - zajawka tematem. To jest tak w terapii, jeśli coś leczy w terapii, to jest prawdą. Lub inaczej mówiąc jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie.


So...

So... all of time and space, everything that ever happened or ever will - where do you want to start?


https://www.youtube.com/watch?v=wxe43sXY-oc


(...) take the gun, take the gun, and save your life doctor..
and please dont die you the most wonderfull man on earth (...)



O rany, to czemu ja Cię nie kojarzę?!
Ani z Cudu, ani znikąd :P Jesteś dla mnie taki nowy i świeży. No ale ja też się sobie często taka wydaję (dopiero się poznaję ;p), więc to moje uczucie nie jest miarodajne :)
Ale fakt faktem, nie mam pojęcia, kim byłeś na Cudzie i dlaczego Cię nie pamiętam.
Bo to, że nie kojarzę Cię z poprzednich wcieleń, nie jest dla mnie dziwne - ja w ogóle nie pamiętam takich rzeczy. Tzn. czuję czasem, że mnie coś z kimś łączy (do uzdrowienia, albo i nie), ale nie wnikam za bardzo, skąd to wynika. Bo też nie jestem w stanie tego określić.
Ale Ciebie tak nie postrzegałam nigdy. Gdy zaczęłam (ponownie) czytać to forum, jeszcze przed zarejestrowaniem się, zobaczyłam Twoje wpisy i wydałeś mi się ciekawy i interesujący, taki inny, ale na pewno nie znajomy :P


Zmiany, zmiany, zmiany. Długa historia, i jakoś zbyt mnie poruszającą, żeby chciał bardziej konkretnie coś napisać, przynajmniej narazie ;>


We all change, when you think about it,
we're all different people; all through our lives,
and that's okay, that's good,
you've gotta keep moving,
so long as you remember all the people
that you used to be.
I will not forget one line of this,
not one day, I swear.
I will always remember when The Doctor was me.


...



Jak mowa o różnych motywach. To 11, był młody, zabawowy, i przytulny, gdy się zmienił, podczas regeneracji, w 12 to był stary, i taki nie do przytulania, Clara towarzyszka doctora ;) nie mogła zaakceptować jego nowego wcielenia, nowej twarzy, był cały odcinek w tym temacie(część sezonu), gdzie doctor miał trudność, odnaleźć się w swoim nowym ciele. Clara, ciągle mówiła, że "coś jest z nim nie tak", "coś poszło nie tak", jak go zmienić z powrotem, "jak go naprawić" itd - bardzo przykre w zasadzie. Co ciekawe ja miałem podobne odczucia, motywy 11, były tak fajne, że stwierdziłem że nie ma co oglądać dalej, bo to nie jest to samo. A cały sezon był mniej więcej taki że clara musiał poznać się z nowym doctorem na nowo.

Pierwszy odcinek (z 12) o "akceptacji", oglądałem kilka razy, i tam jest taka dosyć smutna, scena, gdzie 12, mówi,

"i am right here, you look at me, and you dont see me, just see me."

sad ;/


Bonusowy motyw który mnie ściga od zawsze:

https://www.youtube.com/watch?v=GGn2ov0GLHQ

Doctor, you are not the only person who ever lost someone. It’s the story of everybody.
Get over it.
Beat it.
Break free.
..
..
Doctor, it’s time. Get up, off your ass, and win.



Hahaha, dwa nieuki, co to śnią o tym, że nie zdają do następnej klasy ;))

Więc ja zatrzymałem się na poziomie liceum ;> , i nie zdaje albo z polskiego albo z w-fu. Oh well. Najwyraźniej oświecenie muszę zostawić, a nauczyć się pisać bez błędów, oraz robić fikołki, a przede wszystkim chodzić na lekcje :p



Lilliole

  • Wiadomości: 1 657
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-02, 10:42:28 »
Tak więc szczerze, to jest tak, że pragnę miłości, bliskości, fajnego związku, ale się tego boję. Miałam nawet napisać ten post w jakimś temacie związkowym, ale pomyślałam sobie - jeszcze zacznie się dyskusja, a ja wolę już o tym nie gadać (bo się boję ruszać) ;)

No właśnie... Skoro już zaczęłaś... :-) Dla mnie to tez temat na teraz.
Niedawno poczułam, że fajnie by było mieć taki bliski i harmonijny związek. I w zasadzie poczułam się gotowa, ale tylko przez chwilę :-) Potem zaczęły się silne lęki i tendencje ucieczkowe. Że niby po co? A w sumie tak jak jest - jest całkiem dobrze więc po co psuć :-)

Mojej podświadomości bliskość kojarzy się z presjami. Im większa bliskość ty większe presje. I niemożnością bycia sobą. Czyli albo związek, albo Ja. Wybierałam siebie.




ontoja

  • Wiadomości: 1 228
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-02, 06:35:27 »
Ontoja, wyczuwam, że zostałeś zraniony :/

Idąc tym tropem myślowym, to by trzeba było się zamknąć w pustelni do czasu wypracowania harmonii w sobie i dopiero potem kontaktować się z jakimikolwiek ludźmi ;)
Nie wiem, być może jestem za wielką idealistką ;), ale uważam, że dobry, wspierający związek można mieć na każdym etapie swojego życia.
I nie o to chodzi, żeby nie było problemów, zawsze będzie wychodzić dysharmonia. Problemy zawsze będą (przynajmniej do pewnego momentu), ale chodzi o to, żeby je skutecznie i z zaangażowaniem rozwiązywać.
Dobry związek to przede wszystkim kwestia czystych intencji (czyli szczerych chęci i nieuciekania od problemów, życzliwości wobec siebie i tej drugiej osoby i zaangażowania). I to wystarczy, żeby wspierać się w rozwiązywaniu problemów, a nie ich tworzeniu.
Tak na marginesie - jeszcze stopień otwarcia na zmiany u każdego z partnerów jest ważny. No ale to już inna kwestia [kwestia tego czy jest się dobranym czy nie, bo gdy nie jest się dobranym, to czyste intencje nie wystarczą].

Ja też kilka razy (chyba 2, a przynajmniej tyle teraz pamiętam) przeżyłam coś takiego we śnie :) Też z konkretną, ale nie znaną mi osobą. I też było to coś bardzo, bardzo pięknego :D

Mi chyba właśnie tego trzeba i nawet tego chcę.Moze nie przed ludzmi ale przed relacją zwiazkowa na pewno.

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-02, 02:42:01 »
Do niedawna miałam awersję do tego słowa i w ogóle reagowałam agresywnie, gdy tylko było wspomnienie o miłości.

A dlatego tak reagowałam, bo w dzieciństwie od mamy stałe słyszałam "kocham Cię" (serio, to był najczęściej wymawiany tekst pod moim adresem), a za tymi słowami nie szła żadna energia miłości, bo mama nie potrafiła kochać (ale za to potrafiła nieźle dopieprzyc). A już na pewno nie kochała mnie. No i jak tu mieć dobre skojarzenia z miłością i nie reagować agresywnie?

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-02, 01:56:51 »
Wczoraj, kiedy to napisałam i zastanowiłam się nad tym, to poczułam się bardzo, bardzo dobrze. Tak radośnie i spokojnie*. Poczułam coś na kształt spełnienia (a raczej zapowiedzi - jak mogłoby być pięknie, gdybym taki stan osiągnęła). I doszłam do wniosku, że właśnie musiałam odkryć swoją prawdziwą preferencję w temacie związkowym.
(...)
Dlatego cieszę się ogromnie, że już wiem, czego chcę w temacie związku (a ostatnio ten temat jest u mnie na tapecie). Najpierw udany, satysfakcjonujący związek z sobą, a potem związek z pasującą do mnie osobą :D

Chyba jednak nie do końca ;)
Bo teraz widzę, że miało to dużo (może nie wszystko, ale na pewno dużo) wspólnego z lękiem przed bliskością i okłamywanie siebie, że wolę być sama.

Jak bardzo potrafię siebie okłamywać i jak bardzo jestem zamknięta na bliskość pokazuje ten przykład.
Jakieś kilka lat temu dostałam sms-a z nieznanego numeru. Był cudownie erotyczny i taki poetyczny (o tym, że ktoś śnił o mnie w nocy). Oczywiste było dla mnie to, że ktoś pomylił numer. Pomyślałam sobie, że ta dziewczyna, która miała go otrzymać poczułaby się wyjątkowo, gdyby go dostała i jaka musi być szczęśliwa mając takiego faceta, który pisze jej takie sms-y. Poczułam zazdrość i oczywiście pragnienie, żeby też takie wiadomości dostawać. Po chwili przyszedł następny sms, a w nim "Haniu, co u Ciebie... M.".
Okazało się, że to chłopak, z którym kiedyś coś mnie łączyło napisał tę wiadomość, tylko z innego niż kiedyś numeru.
W momencie zalał mnie zimny pot ;) Od razu mi się odwidziało i oczywiście - choć sms nadal mi się podobał - nie chciałam już, żeby ktoś do mnie coś takiego pisał! Wcale nie czułam się wyjątkowa, ani szczęśliwa.
Romantyczna miłość - ok, ale tylko w marzeniach, tudzież na filmach, ewentualnie w książkach była dla mnie atrakcyjna, jak się okazało. A wcześniej dałabym sobie głowę uciąć, że chciałabym dostawać takie sms-y ;)

Tak było z tematem związku - jeśli już, to oczywiście z facetem, który jeszcze bardziej spieprza przed bliskością niż ja (czyli mój mąż). Tylko tacy mężczyźni wydawali mi się atrakcyjni. Bo tak było bezpieczniej, tylko przy takich miałam gwarancję, że się nie zbliżą bliżej niż bym chciała (więc nie będzie boleć).
W ogóle temat związków wydawał się mnie nie dotyczyć. Miałam tak jak Lilliole z Jezusem ;) Nie było tematu. Najpierw wcale nie myślałam o poważnym związku (faceci bardzo szybko mi się nudzili, więc szybko ich zmieniałam), a w wieku 19 lat wyszłam za mąż (nie wiem, jakim cudem, bo nigdy o tym nie myślałam nawet), więc znów nie było nad czym rozmyślać, no bo skoro związek już był i wydawał mi się dobry, to po co?
Podobnie było z miłością. Do niedawna miałam awersję do tego słowa i w ogóle reagowałam agresywnie, gdy tylko było wspomnienie o miłości. Dopiero gdy to odkłamałam, okazało się, że po prostu tak bardzo mi jej brakowało, tak bardzo jej nie miałam, że musiałam udawać, że jej nie potrzebuję, żeby mniej bolało.

Tak więc szczerze, to jest tak, że pragnę miłości, bliskości, fajnego związku, ale się tego boję. Miałam nawet napisać ten post w jakimś temacie związkowym, ale pomyślałam sobie - jeszcze zacznie się dyskusja, a ja wolę już o tym nie gadać (bo się boję ruszać) ;)

Uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz dzisiaj. Mianowicie, że tymi swoimi oczekiwaniami nie pomagałam mężowi w uzdrawianiu jego lęku przed bliskością, a nawet mogło być tak, że - żeby spełnić te moje oczekiwania - on się do mnie dostosował i robił to co chciałam, czyli nie zbliżał się i w ogóle nie chciał uzdrawiać tematu (żeby mnie nie stracić).
Gdyby to tak działało (a myślę, że tak właśnie jest), to rozwiązałaby się zagadka, która zawsze nie dawała mi spokoju - dlaczego mąż, z osoby totalnie akceptującej mnie [dlatego się w nim zakochałam, bo akceptował mnie całkowicie i nie chciał niczego we mnie zmieniać, choć doskonale wiedział (bo nie ukrywam takich rzeczy), że nie jestem aniołem ;)], zmienił się w totalne przeciwieństwo.
No więc jedną z przyczyn faktycznie może być to, że ja miałam takie podświadome oczekiwania wobec niego. A jak wiadomo, z ludzkiej, bardzo głębokiej potrzeby wynika chęć dopasowania się do cudzych oczekiwań, zwłaszcza gdy jest się DDTR, a oczekującą osoba bardzo bliska.
 
Dzisiaj też puściła mi jakaś blokada z tym związana.Uświadomiłam sobie, że do tej pory działo się to, czego chciałam - (ze strachu) chciałam braku prawdziwej bliskości, więc to dostawałam. Przyciągałam tylko takich mężczyzn, którzy w określony sposób reagowali (bo sami bali się bliskości) i którzy byli podatni na moje podświadome oczekiwania.
Jeśli zmienię oczekiwania, to na pewno stanie się to czego chcę (a chcę miłości). Być może nawet obecny związek da się naprawić?
Nie wiem, mam mnóstwo obaw i oczekiwań z tym związanych, ale jest mi już dużo lżej, bo naprawdę zrzuciłam dziś duży ciężar z barków :)

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-02, 01:33:16 »
Pamiętam jak na jednym kursie ciągle słyszałam - Agnieszka jest na niskim poziomie, trzeba ją podciągnąć. To było skierowane do reszty grupy.

O matko! Ale mnie to oburza!
Ja też miałam podobnie na jednym z kursów. Prowadzący na siłę chciał wymusić na mnie przekroczenie pewnego tematu, a gdy nie chciałam (bo nie dałam rady, a jak się później okazało, to trzeba było "załatwić" w zupełnie inny sposób), to wszyscy patrzeli na mnie z politowaniem i traktowali jak krnąbrne* dziecko. Co za szit!

*Swoją drogą krnąbrne dziecko też z jakichś logicznych powodów jest krnąbrne. I zawsze oburza mnie traktowanie go z wyższością, pogardą, czy lekceważeniem.

I to ze strony osoby, która podkreślała, ze trzeba się uwolnić od ocen, szeregowania, postawić na rozwój indywidualny, szacunek  itp itd.

Czemu mnie to nie dziwi? :/
Takie osoby mają BIELmo na oczach.

Az w końcu dotarło do mnie, że nieważne jaki poziom, ważne że mój :-).

Dobry tekst, bardzo mi się podoba :)

Lilliole

  • Wiadomości: 1 657
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-01, 11:04:44 »

Oczywiście, że jest to prawda, tylko że te "nauki" były wygłaszane w totalnie niewłaściwym momencie. To tak jakby dziecku, które zaczyna raczkować powiedzieć: człowiek powinien chodzić na dwóch nogach, raczkowanie trzeba przekroczyć! No rzecz jasna, że kiedyś ten etap musi się skończyć, ale dziecko musi przez niego przejść i musi mieć tyle czasu ile potrzebuje. A jeśli tego nie przejdzie, to będzie w przyszłości w jakiś sposób ułomne (np. będzie mieć dysleksję, jak ja, bo nie raczkowałam).


Zgadzam się z tym, ze wszystko ma swój czas i nie da się pewnych etapów przeskoczyć.
Ja próbowałam. Pewnie wyniosłam to z domu, bo miałam od małego całe mnóstwo presji, że mam wszystko umieć i wszystko wiedzieć i jeszcze wszystko ma być dla mnie łatwe. To blokuje proces uczenia i rozwoju.
Teraz z doświadczenia wiem, że wszystko co ominięte ciągnie w dół i że i tak prędzej czy później trzeba będzie wrócić i uczciwie przepracować.

Ja miałam presje na przekraczanie ze strony autorytetów.
Pamiętam jak na jednym kursie ciągle słyszałam - Agnieszka jest na niskim poziomie, trzeba ją podciągnąć. To było skierowane do reszty grupy. I to ze strony osoby, która podkreślała, ze trzeba się uwolnić od ocen, szeregowania, postawić na rozwój indywidualny, szacunek  itp itd. Eh... Łykałam to jak młody pelikan.
Az w końcu dotarło do mnie, że nieważne jaki poziom, ważne że mój :-).
A osoby, które zajmują sie zbytnio cudzymi poziomami - po prostu nie chce zająć się swoim.

healingintelect

  • Wiadomości: 713
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Zaawansowany
[#]   « 2017-10-01, 02:52:22 »
- ja nie jestem swoim ciałem.

Też się zastanwaiałem o co w tym chodzi po przeczytaniu kilku artykułów Oscho i innych guru . Według mnie, Ja nie jestem ciałem, jest poprawne, ale lepiej było by "ja mogę być ciałem". Pierwotna natura jest bezcielesna i pewnie stąd forowanie teorii  przez różnych, że należałyby się odciąć, czy wyrzekać cielesności.

Żeby przestać być swoim ciałem, trzeba zrozumieć zasady jakie panują w ciele. Innego wyjścia nie ma

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-01, 01:24:59 »
Zapomniałam dopisać o jeszcze jednym, bardzo destrukcyjnie działającym na mnie przekonaniu (a właściwie nie przekonaniu, bo to czysta prawda, ale znów podana w niewłaściwym momencie), czyli o stwierdzeniu z Kursu Cudów - ja nie jestem swoim ciałem.
Tutaj nie było takich wkrętek (w ogóle nie spotkałam się z tym w środowisku regresingowym), ale w innej "szkole" rozwojowej.
No przecież po pierwsze nie jestem ciołkiem i wiem, że nie jestem ciałem, a po drugie, moim problemem (jak wielu aniołków) było raczej to, że właśnie wcale nie czułam się ciałem (nie chciałam go zaakceptować, walczyłam z nim)!
A że te nauki z KC były bardzo na rękę UA, to się nimi upajały i oczywiście sobie szkodziły.
No i ok, nie moja sprawa, gdyby szkodziły tylko sobie, a nie próbowały nauczać innych.

Ja od razu czułam, że to śmierdząca sprawa, więc olałam to i zrobiłam odwrotnie (taką mam metodę, jeśli poznaję jakąś "naukę" i mi zalatuje, to próbuje robić odwrotnie i obserwuje, co z tego wychodzi. Zawsze się sprawdza ;).
I dopiero gdy zaakceptowałam ciało, właśnie fakt, że teraz JESTEM ciałem, jestem istotą materialną, bardziej czuje się istotą duchową :)
Nie ma co zaczynać od negacji czegokolwiek, bo można sobie krzywdę zrobić.

Tak w ogóle to sobie teraz przypomniałam o takim określeniu - biały astral. Kiedyś było na topie ;), teraz się o tym nie mówi. A tak sobie myślę, że to, o czym teraz piszę (czyli podawanie rozwojowych "nauk" w niewłaściwym momencie, nie akceptowanie rzeczywistego stanu rzeczy, tylko celowanie w wyższy poziom), to nic innego jak biały astral.
Już kiedyś o tym tutaj pisałam chyba (tak, tak, przypominam sobie).

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-01, 00:11:51 »
(swoją drogą to podchodzi pod błędne przekonanie nt RD , ze rzeczy musza / mają odpuszczac w ten sposob , ze to najlepsze wyjscie, ale to chyba cos jak strzelanie do muchy z armaty)

Dokładnie tak. Trzeba podejmować właściwie działania w odpowiedni do sytuacji sposób, bez uprzedzeń - to duchowe, a to nieduchowe. Jesteśmy co prawda istotami duchowymi, ale mamy też ciało i żyjemy w świecie materialnym i od akceptacji tego trzeba zacząć (moim zdaniem).
Dodam, że wg mnie to co napisałeś, jest elementem szerszego błędnego poglądu nt. RD. Mianowicie "Tylko duchowe jest wartościowe, dlatego warto zajmować się tylko tym co duchowe, a to co nieduchowe jest gorsze i trzeba jak najszybciej to przekroczyć".
Przyjęcie tej postawy daje taki efekt, jakby ktoś - nie kończąc podstawówki - chciał iść od razu na studia (no bo niższe klasy są takie fe). W życiu zaraz się takiego delikwenta da wyczuć, ale w RD może brylować ;)
W każdym razie nawet w RD tak się nie da. Trzeba rzetelnie zaliczyć wszystkie klasy, nawet te niższe, a może tym bardziej te niższe (bo to podstawa).

Wiesz, Dżonny, kiedy jakiś czas temu zaczęłam pracować nad wewnętrznym dzieckiem i opisywałam to tutaj, to pojawiły się nauki z wyższych poziomów duchowych, czyli wpisy typu "wewnętrzne dziecko też trzeba przekroczyć".
Oczywiście, że jest to prawda, tylko że te "nauki" były wygłaszane w totalnie niewłaściwym momencie. To tak jakby dziecku, które zaczyna raczkować powiedzieć: człowiek powinien chodzić na dwóch nogach, raczkowanie trzeba przekroczyć! No rzecz jasna, że kiedyś ten etap musi się skończyć, ale dziecko musi przez niego przejść i musi mieć tyle czasu ile potrzebuje. A jeśli tego nie przejdzie, to będzie w przyszłości w jakiś sposób ułomne (np. będzie mieć dysleksję, jak ja, bo nie raczkowałam).

I te osoby, które te nauki głosiły nie osiągnęły tego wyższego poziomu. Znały je tylko rozumowo. Bo gdyby były faktycznie na tym poziomie, to rozumiałyby, że wszystko ma swój czas i takimi tekstami mogą tylko zaszkodzić.
Podejrzewam, że tacy ludzie, którzy takie nauki głoszą (i którzy odciągają innych od czynności nieduchowych, namawiają do przekraczania czegokolwiek) po prostu boją się, że zajmując się nieduchowymi rzeczami na zawsze zostaną uwięzieni w materii, w ciele.
A tymczasem jest odwrotnie, bo ta awersja ich tutaj trzyma.
Taki sam mechanizm działa w przypadku emocji - ludzie boją się iść tak na total w daną emocję, bo boją się, że w niej ugrzęzną na zawsze. I tu też działa to odwrotnie, bo gdy wypuścisz emocję bez jej kontrolowania, to ona wyjdzie i sobie odejdzie, a gdy się jej boisz, gdy ją kontrolujesz, to ona cały czas siedzi, bo ją trzymasz.
Jest takie powiedzenie - gdy idziesz przez ciemny las, idź dalej. Czyli nie zatrzymuj się, nie cofaj, idź cały czas do przodu, a w końcu z niego wyjdziesz.

Wracając do tematu - takie ograniczające wpisy pojawiały się nie tylko przy okazji opisywania moich doświadczeń z pracy nad wewnętrznym dzieckiem. Może nie było tego dużo, ale mnie to bardzo ograniczało, wzmacniało moje lęki, nie pozwoliło iść dalej.
To była główna przyczyna opuszczenia tego forum (były też inne, ale dużo mniej istotne).
Wtedy byłam za słaba, żeby sobie z tym poradzić. Dlatego wyrejestrowałam się i nawet nie czytałam tego forum, żeby nie dopuszczać do siebie czyichś lęków i ograniczających przekonań.
Zaczęłam czytać dopiero wtedy, gdy poczułam się dużo silniejsza :) No a gdy już totalnie miałam w dupie to, czego boją się inni (i co na mój temat myślą i mówią), to się zarejestrowałam ;)
« Ostatnia zmiana: 2017-10-01, 00:19:12 wysłana przez Facilite »