Ja mam ostatnio fazę (od dość dawna już) na nielubienie. Właściwie cały czas odkrywam siebie, co lubię, kogo lubię, a czego i kogo nie lubię.
Jest to bardzo ekscytujące, zwłaszcza że odkryłam (kiedyś to nie było dla mnie oczywiste), że nie muszę lubić wszystkich, a wszyscy nie muszą lubić mnie.
A nawet wręcz przeciwnie, nawet nie chciałabym, żeby mnie wszyscy lubili, bo to by znaczyło, że coś jest nie tak (że gdzieś tu jest fałsz, a fałszu nie cierpię), gdyby lubiły mnie osoby, z którymi mi zupełnie nie po drodze.
Lubię, gdy się czyny zgadzają ze słowami, a słowa z tym, co w duszy gra, dlatego cieszę się tym bardziej, im wcześniej ujawni się taka wzajemna awersja między mną a delikwentem
Naprawdę odczuwam dziką satysfakcję, gdy odkrywam, że kogoś nie lubię, nie muszę z nim rozmawiać, utrzymywać kontaktów, czy w jakikolwiek sposób się nim zajmować.
To dla mnie wielka ulga. Bo to oznacza, że mogę mieć gdzieś, co myślą o mnie inni i nie dostosowywać się do nikogo, tylko po prostu być sobą i zajmować się tym co lubię:)
Tak samo ekscytuje mnie odkrywanie tego, co lubię. W kwestii ilości nie jestem wybredna. Tak sobie myślę, że wystarczyłoby mi chyba, gdyby mnie lubiła (tak naprawdę) tylko jedna osoba. I bardzo bym chciała (najbardziej), żebym to ja była tą osobą. Wtedy czułabym się spełniona
Mogłabym być sama i czułabym się dobrze, i mogłabym być z ludźmi, których lubię i też czułabym się dobrze. Czyli niezależnie od sytuacji czułabym się dobrze
Naprawdę byłoby fajnie
Nie lubię matki mojego ojca. Nawet nie nazywam ja babcią. I nie mam najmniejszej ochoty polubiwać ani tym bardziej odwiedzać.
Ja mam wokół siebie dość sporo takich osób (kiedyś bliskich, lub takich które "powinny" być mi bliskie), których nie zamierzam polubiwać, ani tym bardziej odwiedzać. No bo jeśli kontakt z kimś nie przynosi mi nic dobrego, to po co?
Najbardziej jednak jestem dumna z tego, w jaki sposób poradziłam sobie z jednym z moich demonów - zależnością od rodziny, konkretnej rodziny mojej ciotki ze strony mamy.
Tak się składa, że ta ciotka jest moją chrzestną, a my byliśmy z nią i całą jej rodziną bardzo związani. Ciotka jest chodzącym koszmarem, MOIM chodzącym koszmarem. To totalnie fałszywa osoba, perfidna i nieczuła. Udaje wzór cnót, a dość powiedzieć, że waliła głową swojej córki w mur tak bardzo (i to nie raz), że ja z tego powodu do tej pory mam traumę (a córka zaliczyła psychiatryk). Oczywiście to nie wszystko, tylko jeden z jej licznych "wybryków".
No i ta ciotka w tym roku zachorowała śmiertelnie. Oczywiście wszyscy z rodziny (i nie tylko) odwiedzali ją na łożu śmierci, najpierw w szpitalu, a potem w domu. Ona mieszka we wsi, do której ja jeżdżę na lato, gdzie większość mieszkańców jest ze sobą (czyli też ze mną) spokrewniona. A więzy krwi liczą się tam bardzo. No i wywierano na mnie ogromną presję, żebym poszła ją odwiedzić. Dochodziło to do mnie przez mamę (która chciała mnie "wziąć" prośbą, groźbą oraz płaczem), bo mój kontakt z ludźmi na tej wsi jest baaardzo ograniczony.
W końcu ciotka wydobrzała na tyle, że zaczęła dzwonić do mamy (bo mama rzadko tam przyjeżdża) i pytać, dlaczego ja jej nie odwiedzę (a mieszka kilka domów dalej, więc miałabym blisko
, skoro ona jest umierająca, a ja jestem jakby nie było jej córką chrzestną.
Oczywiście wzbudzała tym w mojej mamie takie mocne poczucie winy i wstyd, że ta o mały włos nie padła na zawał. Ja też przeżywałam to ogromnie. Nie mogłam normalnie funkcjonować za dnia (taka mała depresja), nie mogłam dobrze spać w nocy (śniła mi się ciotka i bynajmniej nie były to sny przyjemne) i było coraz gorzej.
A wszystko dlatego, że chciałam się przełamać i odwiedzić ją na tym łożu śmierci (a nie widziałam jej już około 10 lat), że nie zwracałam uwagi na to, że moje ciało się buntowało.
W końcu otrzeźwiła mnie wizyta kuzynki, jej córki, z którą się przyjaźnię. Pogadałyśmy o naszych problemach i doszło do mnie, co ja chciałam zrobić, że chciałam zmusić się do czego, co byłoby zadaniem gwałtu samej sobie!
W momencie odpuściło mi totalnie. Odpuściło też mojej mamie. Wyjaśniłam jej, dlaczego ciotki nienawidzę (po raz kolejny, ale tym razem dosadnie) i podpowiedziałam, że ciotce trzeba powiedzieć prawdę, czyli że mama nie jest mną, ani nie jest za mnie odpowiedzialna, więc się za mnie nie będzie wypowiadała, ani tym bardziej wstydziła (bo i nie ma czego).
Od tej pory mam spokój, choć nadal mieszkam na wsi rzut kamieniem od ciotki