Carolieen
Ja bym się nie do końca zgodził z tym co piszesz. To co podajesz przy przykładzie pragnienia miłości (że ktoś coś nam daje) to jest przypadek, gdzie ktoś zamiast rzeczywiście zaspokoić to pragnienie, wciska sobie jakieś substytuty (bo prawdziwej miłości nie potrafi sobie dać). Wtedy skutki są rzeczywiście takie, jakie opisujesz.
Rzecz w tym, że pragnienia można zaspokajać przez ich realizacje i nawet warto to robić w przypadku pozytywnych pragnień. No ja miałem ogrooooomne braki w czuciu miłości i tak bardzo chciałem, żeby mi jej ktoś dał. Z perspektywy czasu i swojego doświadczenia, jako iż próbowałem zarówno uwalniania się od tego pragnienia jak i zaspokajania go, najlepiej działało to drugie.
Czemu? Wyobraźcie sobie małe dziecko, skrzywdzone, niekochane i bardzo chcące, aby ktoś je pokochał. To dziecko jest dla Was ważne, cenne i wartościowe. Co dla niego zrobicie? Dacie mu miłość, ciepło i czułość której mu tak bardzo brakowało? A może będziecie z nim rozmawiać i tłumaczyć kilkuletniemu dziecku, że nie ma się przywiązywać do chęci odczuwania tych wspaniałych uczuć, że ma wpierw wyluzować, odpuścić sobie napięcia, zdystansować się, itp. itd.?
To dziecko to wasze wewnętrzne dziecko, ta część waszej osobowości, której brakowało miłości czy bliskości i która w tyłku ma te wszystkie rozwojowe mądrości, ona ich nie rozumie, ona chce tylko, żeby ktoś ją przytulił, ucałował i ukochał. I to jest właśnie ta część was, która potrzebuje uzdrowienia w pierwszej kolejności! Dopiero jak to się uzdrowi, to można sobie myśleć o braku przywiązania, uwalnianiu od jakiegoś tam poczucia braku i takich tam.
Zaspokojenie takiej potrzeby jak potrzeba miłości nic nie kosztuje. Niczego się nie poświęca ani nie traci ucząc się dawać sobie miłość. Więc zamiast kombinować, warto od tego zacząć. Bo dla mnie właśnie w takim przypadku zaczynanie od uwalniania się od pragnienia miłości to kombinowanie - bo zamiast dawać sobie coś w 100% korzystnego, człowiek tu wymyśla jak to zrobić, żeby ten brak miłości nie męczył. A tu nie o to chodzi, żeby brak miłości nie męczył, ale żeby po prostu nie było tego braku miłości. Różnica jest ogromna, konsekwencje też zupełnie inne.
Ja miałem poważne braki w miłości. I z tego powodu poświęciłem ogromne ilości czasu na zaspokojenie tej potrzeby. Wiele razy kontemplowałem miłość dość intensywnie, żeby uzdrawiać sobie do niej stosunek i nauczyć się ją rozpoznawać. Przeryłem ciężkie kwestie samooceny, żeby nie musieć nienawidzić siebie i uczyć się coraz bardziej lubić i kochać. Godziłem się z sobą, przepraszałem i dziękowałem, uczyłem się dawać wsparcie zamiast krytyki, nawiązywałem kontakt ze swoim wnętrzem i poznawałem siebie. Kontemplowałem jeszcze więcej miłość
Leczyłem swoje zranione serduszko i nieustannie dążyłem do zaspokojenia swojej potrzeby miłości - zarówno tej od siebie, jak i od Boga czy cudownej partnerki. To proces, który wciąż trwa, ale który nieustannie przynosi wspaniałe skutki.
Zdarzało się, że ludzie chcieli mi odreagować potrzebę bycia kochanym przez kogoś innego, co było idiotyczne na etapie na jakim się znajdowałem (z tak głębokim niespełnieniem). Ja czułem całym sobą, że nie ma nic złego w tym moim pragnieniu i w chęci zaspokojenia go, więc dalej robiłem swoje. I teraz mogę się cieszyć efektami tej pracy, których być może bym jeszcze nie osiągnął, gdybym się bardziej skupiał na uwalnianiu od tego pragnienia, niż na dążeniu do niego.
Oczywiście są różne pragnienia i w przypadkach gdzie niemożliwe jest szybkie zaspokojenie ich, to warto się skupić na uwalnianiu od braku itp., ale nie w takich przypadkach jak pragnienie miłości, które tak naprawdę można od ręki sobie samemu zaspokoić, jak się tylko tego chce.