Sylvia
: )
jak najbardziej jestem za uwalnianiem się od przyczyn które są w nas, uwalnianie się od wpływów toksycznych ludzi w różny sposób się z tym splata, czasem najlepiej zacząć od akceptacji tego że ktoś tak robi ( a ktoś inny temu ulega) i odcięcia się od różnych zewn. wpływów i kontaktów, najprościej rezygnując z jakichkolwiek oczekiwań, wtedy z dystansu łatwiej jest zobaczyć co w tym jest naszego (albo wspólnego z tą konkretną osobą), a co wynika z naszych wzorców, np. z naszej podatności czy zachłanności, które przyciągają taką czy inną osobę i jej zachowania, a które to osoby i zachowania nagle stają się dla nas ważne i od zmiany których nagle uzależniamy coś tam w sobie bo raptem... znalazły się w polu naszego postrzegania (!), gdy jest możliwość prostego odcięcia się i nikt nawet nie domaga się naszej uwagi to sprawa jest jeszcze prostsza, zwłaszcza porównując ją z relacjami w których układ powiązań jest faktycznie silny ( np. jakaś toksyczny rodzic, współmałżonek, nauczycielka, sąsiad, pracodawca etc.)
więc tutaj była taka silna chęć zmiany tej pani i tego pana który jej ulegał, znając już własne reakcje jaki sens rozwojowy miałby z tego wynikać? dlatego pozwoliłem sobie zadać to pytanie, po co pani Wilson wciąż na własne życzenie zawraca sobie głowę takimi ludźmi i ich sprawami? próbując ich "naprawiać"? odcięcie się od tego spokojnie może się łączyć z uwalnianiem bez ciągłego angażowania się w walkę z kimś takim, najwyżej można potem przyjrzeć się temu ponownie z bliska i ocenić na ile to nas jeszcze rusza, a wtedy niezmienność zachowań takich ludzi jest błogosławieństwem, więc nawet nie powinno się próbować ich (zwłaszcza na siłę) zmieniać ; )