Napisz, chętnie poczytam o tym
Mateo,
może na przykładzie
Wyobraź sobie, że ktoś na pustyni umiera z pragnienia. A ktoś inny przychodzi i mówi mu o przyczynach tego stanu rzeczy. Czyli: słuchaj, prawdziwą przyczyną jest to, że organizm się odwadnia, itd. Musisz dostarczyć mu wodę.
Umierający na to: ale ja nie mam wody, nie ma jej nigdzie wokół mnie.
Fałszywy wybawiciel: spójrz, wokół ciebie pełno wody, tylko musisz to dostrzec.
I nie ma znaczenia, czy ta woda tam faktycznie jest. Ważne jest to, że umierający jej nie widzi (a faktycznie może nie widzieć, że np. dotarł już prawie do samej oazy, bo już jest na tyle słaby, że jego organizm odmawia posłuszeństwa).
No i czy to nie jest brak wrażliwości i szacunku dla ludzkiego bólu?
Gdyby ten drugi był prawdziwie empatyczny, to przyniósłby umierającemu wodę, albo - gdyby jej nie było - przynajmniej nie gadałby farmazonów, a tylko był przy nim w chwili śmierci (trzymałby za rękę, itd.).
Tak samo jest z ogólnymi prawami duchowymi. Dobrze zdać sobie z nich sprawę (no ale tutaj Mateo to raczej nie zrobią na nikim wrażenia ;p, to tak jakbyś na wydziale matematyki chciał zaszpanować, że umiesz liczyć do 10 ;p) ale one nie stanowią wskazówki, jak postępować.
Mówienie komuś, kto nie czuje miłości, bo jest od niej odcięty "najpierw pokochaj siebie" to jest po prostu bestialstwo (oczywiście nie twierdzę, że zamierzone, ale boli tak samo, czy zamierzone czy nie). To jest tak, jakby powiedzieć temu spragnionemu wody - napij się.
Chodzi o to, że osoba, która się nie kocha i szuka tylko miłości na zewnątrz, naprawdę nie widzi/nie czuje tej miłości i nie jest w stanie poczuć (jak ten umierający), bo została od niej odcięta przez ciężkie doświadczenia (traumy, krzywdy).
Żeby przeżyć musiała odciąć się od siebie (tym samym od miłości w sobie) i teraz nie jest w stanie ponownie się zobaczyć*. Żeby to zrobić, żeby się dostrzec, potrzebuje lustra, czyjegoś empatycznego wsparcia, tego żeby to ktoś ją dostrzegł, wtedy i ona siebie zobaczy.
A gdy już złapie z sobą kontakt, to nikt inny nie będzie potrzebny jej do tego, żeby czuć miłość, bo będzie miała ten kontakt ze swoją miłością.
I wtedy może obdarowywać miłością też innych
Po to w terapii potrzebny jest empatyczny "świadek". "Tylko" po to, by dzięki niemu osoba skrzywdzona mogła na nowo zobaczyć siebie i złapać z sobą kontakt.
*Choć to nie musi być wielka trauma. Wystarczy, że matka nie "widzi" dziecka takiego, jakie one jest, że zamiast tego dominują u niej oczekiwania wobec niego i już dziecko nie jest w stanie zobaczyć prawdziwego siebie. A to jest nagminne i stąd tylu odciętych od siebie ludzi.
Wstyd się przyznać, ale ja też pieprzyłam kiedyś takie ogólne farmazony (sorki, Mateo, jeśli czujesz się urażony moimi słowami, ale jestem na to zła, nie bardzo, ale jednak i stąd takie określenia). Dlatego, że sama byłam odcięta od siebie, od mojej miłości.
Bo ktoś, kto faktycznie jest otwarty na swoje uczucia, kto kocha siebie, jest na tyle wrażliwy, że będzie czuł, że gadanie takich ogólnych prawd duchowych (tj. traktowanie ich jako rady) osobie w ciężkiej sytuacji jest nieadekwatne i może skrzywdzić tę osobę.