Autor Wątek: Wzorce religijne i ascetyczne do odreagowania  (Przeczytany 72814 razy)

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-08, 13:31:15 »
Rozumiem dlaczego to robil (bo czuł się bardzo zraniony) i że w ogóle nie czuł tego, że mnie wtem sposób obraża, ale czułam na niego złość, bo mnie to raniło.

No i cały czas mu na niej zależało, więc chciał ją sobie obrzydzić.
Teraz tak sobie myślę, że być może podświadomie chciał mi dokopać, niejako w zastępstwie (bo jej nie mógł), bo przecież jestem do niej tak podobna!
Teraz mi się to układa w logiczną całość.

I znów pojawia się motyw ojca, który chciał zemścić się na żonie, ale że się jej bal i czuł od niej zależny, to mścił się na mnie.
Byłam obiektem zastępczym dla ojca, dla kolegi i dla M. (mścił się na mnie za to, co zrobili mu rodzice, matka).

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-08, 12:09:36 »
Napiszę jeszcze to, bo czuję jakieś opory, związane ze wstydem, że jestem naiwna.
Nadal nie mam prądu, a samochód mam u mechanika. Czuję się odcięta od świata i skazana na M.
Może to i dobrze, bo wczoraj położyliśmy się i omawialiśmy punt po punkcie z artykułu. M. też chce nad tym pracować. Po raz pierwszy pomyślałam, że może chodzi o to, żeby wzajemnie sobie pomóc z tego wyjść, żeby w przyjaźni się rozstać. Może? To jest dla mnie pomysł całkowicie nowy.

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-08, 11:53:19 »
Przede wszystkim przyda się to mnie, bo chcę przerwać swoje własne milczenie w tym temacie (od-tabić :) i przepracować wstyd z tym związny, bo m.in. to on nie pozwalał mi o tym mówić (a nawet tego widzieć!) całe życie.

I zamierzam o tym (tzn. o sobie, o naszym związku, jak jest faktycznie) mówić również w realu.
Ja byłam przyzwyczajona do tego, żeby nic nie mówić, bo mój ojciec był alkoholikiem, a trzeba było to ukrywać, bo z kolei mama była w środowisku szanowaną personą, więc byłby wstyd, gdyby ludzie się dowiedzieli.
Tak więc wyrosłam w tym. W przemilczaniu, zaprzeczaniu i fałszowaniu rzeczywistości.

Zamierzam zacząć od kolegi, z którym zerwałam kontakt pół roku temu. Teraz mam pełną świadomość dlaczego i to właśnie mu powiem.
Otóż jakiś czas temu kolega miał romans z kobietą będącą odwrotnością jego żony. Moim zdaniem pierwszy raz tak mocno się zakochał. Dla tej kobiety był w stanie odejść od żony (choć dzieci zawsze były dla niego wszystkim), natomiast dla niej okazał się być tylko przelotną przygodą.
Od tego czasu, każda nasz rozmowa schodziła na jej temat. Każda. Właściwie chyba tylko po to do mnie dzwonił. Najpierw wychwalał ją pod niebiosa, a potem coraz bardziej po niej "jechał". Mnie to coraz bardziej denerwowało, ale nie chodziło o to, że ciągle szedł ten sam temat (to mogło być najwyżej nudne), ale o to, że to co o niej mówił, można było odnieść do mnie.
Krótko mówiąc (choć nawet gdybym napisała więcej, to i tak nie byłby on przez nikogo rozpoznany, bo nie jest ze środowiska RD, no ale jednak to forum publiczne) miałyśmy bardzo dużo wspólnych cech, zainteresowań, doświadczeń życiowych i wzorców.
A on ją obsmarowywał bez żadnego opamiętania mimo tego, że wielokrotnie mówiliśmy o tym, jaka to ona do mnie podobna, że na pewno byśmy się porozumiały, itd.
Rozumiem dlaczego to robił (bo czuł się bardzo zraniony) i że w ogóle nie czuł tego, że mnie w ten sposób obraża, ale czułam na niego złość, bo jednak mnie to raniło.
Po którejś rozmowie (w trakcie której wyszła nowa jej cecha, czy kolejne zainteresowanie zbieżne z moim, bardzo charakterystyczne. A on się z tego śmiał) nie wytrzymałam. Ale w sumie nie powiedziałam mu nic konkretnego, tylko jakieś ogólne frazesy, zakończyłam rozmowę i kolejnych telefonów już nie odbierałam.

Teraz widzę, że oprócz tego, co opisałam, bolało mnie jeszcze jedno. Mianowicie on wyciągnął fakt, że ta kobieta była kiedyś bita przez męża (i to dlatego się z nim rozwiodła, w sumie bardzo szybko). Oczywiście on to przytaczał jako zarzut wobec niej, twierdził, że to z nią było coś nie tak.
Teraz uważam, że to oburzające że tak twierdził, bo to nie ofiara powinna byc potępiana tylko kat (znam takie powiedzenie "facetowi, który bije żonę nie podaję ręki"), a poza tym ona może być z siebie dumna, że odeszła tak szybko.
No i jak się okazało, oburzenie było tym większe, że rzecz dotyczyła również mnie (czego ja nie do końca byłam wtedy świadoma. Na pewno nie byłam świadoma skali mojego problemu).
W każdym razie teraz mam zamiar mu wygarnąć i nie zamierzam tego ubierać w przyzwoite słówka (jak tu, gdy piszę do kogoś na forum), ale powiem mu to w prostych żołnierskich słowach.

A jeszcze a propos wstydu, o którym pisałam.
Dobrze, że dałam to na forum. Już dziś pojawił się w moim śnie ten motyw (ogromny wstyd za niesamowity brud w moim mieszkaniu). Dzieje się :)
Oczywiście motyw wstydu (i podobny sen) przewija się co jakiś czas w moich snach, ale od jakieś czasu coraz rzadziej i słabiej. A jak się okazało, dużo jeszcze siedzi.

dżonny

  • Gość
[#]   « 2017-10-08, 11:28:49 »
Inaczej mowiąc uwalnianie się od lęku było jak proba zatkania kranu i wody lecącej pod cisnieniem ręką , a uwolnienie od poczucia bezbronnosci jak zakręcenie kranu.

Dopoki nie usunęło się źrodła lęku , czyli podtrzymywało przekonanie, ze ktos moze mnie zabić, a ja jego nie , ktore wynikalo z poczucia bezbronności , to lęk był produkowany na bieżąco. Jeszcze ciekawiej , gdy ta osoba nas faktycznie zabila w poprzednich wcieleniach , ale mechanizm jest ten sam. To uczucie bezbronnosci moglo wytworzyć się kiedyś bo faktycznie była taka sytuacja fizycznie - np ja bylem więziony , a psychopata miał taką długą bron z takim ostrzem na koncu, wiec bylem bez żadnych szans. Albo bylo się gwalconym. Generalnie jak komuś zależy bysmy się go bali i chce nas trzymac w takim stanie sam się musi cholernie bac.

dżonny

  • Gość
[#]   « 2017-10-08, 10:59:32 »
Ja myślałem w pewnym momencie, że złość, lęk, jest głowną przyczyną pewnego schematu stosunkow z ludźmi, od ktorych cialem się uwolnic , ale w miare efektow i po częsci ich braku, uswiadomilem sobie, że złość jest naturalną reakcją na wykorzystywanie (np energetyczne) i zamiast sie od niej uwalniac , lepiej uwolnic się od bezradnosci / bezsilnosci / bezbronnosci , ktore były odpowiedzialne za wiarę , że ktoś może mi coś zrobić (nawet zabic), a ja go przecież nie mogę zabić, no bo jak ?
 Ale jak się przestaje czuc w ten sposob, to naturalną rzeczą jest , że jak ktos faktycznie może nas zabić, to i my powinniśmy dawać sobie taką opcje (na poziomie uczuć, a nie tylko logicznie, w sytuacji gdy ktos juz ma w ręce nóż) i mamy do niej prawo i jest to 100% ok.
Od tego uświadomienia , prawa do bronienia się, cały lęk może się zniwelować. No a ta druga osoba na myśl o jakimś wykorzystywaniu sama zaczyna się bac , bo byłoby to przeciwko różnym uniwersalnym chroniącym siłom, a złość jest uzasadniona.
« Ostatnia zmiana: 2017-10-08, 11:03:44 wysłana przez dżonny »

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-07, 22:41:13 »
Dziś kiedy doszło do mnie w pełni, że muszę odejść od M., to poczułam straszny lęk. Ale taki okropny, jakby groziła mi śmierć. Okazało się, że boję się jego zemsty, gdy odejdę (nie ufam mu za grosz).
Potem doszło coś jeszcze, doszedł lęk innego rodzaju. Poczułam że gdybym pozwoliła sobie na wyjście całej złości, którą mam na M. to mogłabym go zabić. Autentycznie.
Ha! A kiedyś czytałam o tym w książkach, że ofiary przemocy nie pozwalają sobie na odczucie złości na swojego dręczyciela, bo boją się, że go zabiją. A teraz przeżywam to sama.
Później pomyślałam sobie, że mogę przecież poszukać pomocy w jakichś instytucjach utworzonych do tego celu. Zajrzałam do internetu i zaczęłam czytać pierwszą z brzegu stronę o przemocy psychicznej. Okazało się, że to, o czym tam piszą w ogromnej większości dotyczy też mnie! Niesamowite.

Wcześniej jeszcze napiszę, że u mnie w domu była przemoc. Matka maltretowała ojca fizycznie i psychicznie, a mnie tylko psychicznie (choć pasy też były, ale to było bez porównania z tym, co robiła ojcu, np. łamała mu żebra, obijała go tak mocno, że potem nie mógł pracować przez jakiś czas). Nie dość więc, że byłam ofiarą przemocy, świadkiem przemocy, to jeszcze byłam obarczana winą przez ojca, który obwiniał mnie i matkę, ale swoje pełne żalu listy odczytywał tylko mnie, bo matki się bał (autentycznie bał się tego, że go zabije, bo zawsze tym mu groziła). A mnie mógł obarczać poczuciem winy bezkarnie. Szkoda, że spieprzył z tego świata (popełniając samobójstwo), bo za to co mi zrobił obiła bym mu teraz mordę gorzej niż matka!
A i matce też muszę obić (w przenośni oczywiście, choć ojca to bym mogła skopać naprawdę). Zwlekam z tym od ładnych kilku lat, ale teraz już miarka się przebrała, gdy zobaczyłam co sobie dałam zrobić mężowi właśnie z tej przyczyny, że miałam ogromne poczucie winy wyniesione z domu.

No właśnie, wracając do męża. Wklejam artykuł na ten temat, może komuś się przyda, bo problem jest raczej dość spory, a trudno rozpoznawalny (jak widać na moim przykładzie, gdybym tutaj nie napisała, to nadal nie dostrzegałabym wagi problemu).
Przede wszystkim przyda się to mnie, bo chcę przerwać swoje własne milczenie w tym temacie (od-tabić :) i przepracować wstyd z tym związny, bo m.in. to on nie pozwalał mi o tym mówić (a nawet tego widzieć!) całe życie.

https://portal.abczdrowie.pl/przemoc-psychiczna-w-malzenstwie

"Przemoc psychiczna w małżeństwie najczęściej dotyczy kobiet. Przemoc psychiczna jest najpowszechniejszą formą przemocy, jaka występuje w rodzinie. Często osoby, wobec których jest ona stosowana, nie uważają się za ofiary."
(...)
"Ofiary przemocy psychicznej charakteryzują takie cechy, jak niska samoocena związana ze zniekształconym obrazem siebie; bierne mechanizmy radzenia sobie, czyli niepodejmowanie działań, które mogłyby uwolnić od przemocy; wysoka zależność od partnerów, czyli poczucie, że nie poradzi sobie bez sprawcy; niepokój i depresja, czyli stałe poczucie zdenerwowania, ogólnie odczuwanego psychosomatycznie niepokoju i obniżony nastrój; izolacja społeczna, czyli izolowanie się od innych ludzi; zinternalizowane poczucie winy, wewnętrzne poczucie, że zasłużyło się na przemoc; podporządkowywanie się – uleganie przemocy i brak przejawiania swojego zdania; ambiwalentne poczucie lojalności – rozstrojenie między chęcią ucieczki a poczuciem, że muszę trwać przy sprawcy przemocy; zniekształcone atrybucje – przypisywanie sobie winy za przemoc; nadużywanie alkoholu i narkotyków; choroby związane ze stresem."
(...)
"Często, gdy tak się dzieje, ofiara przemocy psychicznej sama nie jest świadoma, że zachowanie takie przekracza granice dozwolone w nawet najbardziej burzliwych związkach. Sytuację pogłębia fakt, że w okresie między kolejnymi wybuchami złości, mężczyzna pokazuje swoją lepszą – czułą, troskliwą i ujmującą – stronę."

A tutaj wypunktowane zostały zachowania, które kwalifikowane są jako przemoc psychologiczna (ja zostawiłam tylko te, które dotyczą - niektóre w niewielkim stopniu, ale jednak - mnie osobiście. Ciekawe, że jest to większość z tego, co wypunktowano w tekście!):
- pogarda, czyli nieokazywanie szacunku (...), lekceważenie pracy, opinii i starań partnerki,
- odosobnianie poprzez monitorowanie lub rozłączanie rozmów telefonicznych, uniemożliwianie lub utrudnianie kontaktów z najbliższymi i rodziną, narzucanie swojego zdania odnośnie miejsca gdzie i osób z którymi się spotyka partnerka,
- wywieranie nacisku, m.in. wskutek rozpowszechniania wymyślonych informacji o partnerce, zabierania pieniędzy, potomstwa, auta, czy wyłączania komórki,
- zaprzeczenie, poprzez zrzucenie winy za spowodowanie przemocy na kobietę, przy jednoczesnym udawaniu osoby przyjaznej, miłej i dobrze wychowanej w miejscach publicznych, a także próby wzbudzenia litości wobec własnej osoby poprzez płacz i prośby."

I dalej (tu też zostawiłam to, co mnie dotyczy, też niekoniecznie w takim stopniu, jak jest to napisane, ale jednak):

"Nie wolno jednak zlekceważyć sygnałów terroru psychicznego, jeśli widzisz, że partner:
- wpada w szał z byle powodu,
- posiada utartą, niemożliwą do zmiany opinię na temat tego, co można, a co nie przystoi kobiecie,
- wykazuje zmienne nastroje i właśnie nim podporządkowane jest wasze codzienne życie, a ty starasz się wciąż domyślać się, czego od ciebie oczekuje,
- zabrania ci jakichkolwiek kontaktów towarzyskich bez własnego w nich uczestnictwa,
- mówi ci, jak masz się ubierać i z kim masz przestać się przyjaźnić, kontroluje każde twoje poczynanie,
- wzbudza w tobie strach, a ty zrobisz wiele, a właściwie wszystko, byle tylko się nie denerwował,
- złości się i grozi ci, wskutek czego z wielu rzeczy zrezygnowałaś, aby nie wszczynać kłótni,
popycha cię, wyzywa, stosuje groźby lub zupełnie się nie odzywa,
- straszy, że się zabije, gdy go zostawisz"

Ten ostatni punkt zostawiłam, choć nigdy nie straszył, ale zawsze - gdy chciałam odejść - wysyłał mi komunikat, że beze mnie sobie nie poradzi (jego życie się skończy) i próbował obarczyć winą.

"Przemoc psychiczna w małżeństwie jest trudna do rozpoznania i niezwykle ciężko jest ją udowodnić. Polega bowiem na przemyślnym manipulowaniu drugą osobą, powolnym utwierdzaniu ją w przekonaniu, że jest nic nie warta, nic nie potrafi. Psychologiczny sadysta w ten sposób uzależnia od siebie własną ofiarę i coraz bardziej gnębi. Psychiczny terror bywa często gorszą gehenną niż cielesne znęcanie się."
(...)
"Ludzie, wobec których stosowana jest przemoc psychiczna, mają niską samoocenę. Z reguły winą za akty przemocy obarczają siebie i powoli poddają się woli tyrana. Dostosowują swoje zachowanie do jego wymogów. Starają się zachowywać zgodnie z jego oczekiwaniami – mówią to, co chce usłyszeć, przyjmują poglądy toksycznego partnera, nie pozwalają sobie na głośne wyrażanie własnych opinii. Bardzo często ofiary przemocy psychicznej unikają kontaktu z przyjaciółmi i rodziną. Niechętnie spotykają się z innymi lub notorycznie odwołują spotkania w ostatniej chwili. Ofiary przemocy psychicznej cierpią na stany lękowe i depresję. Bardzo często podejmują próby samobójcze."

Ufff...

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-07, 22:07:14 »
Jak chcesz mi cos powiedziec lub o mnie, to mozesz wprost, bo nie wiem o co chodzi z tym pieklem.

Ontoja, to było do mnie? Bo ja też nie wiem, o co chodzi z tym piekłem :)

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-07, 15:06:18 »
Mając do czynienia z osobą chorą (chorą, czyli mającą chore wzorce), która jest w aktywnej fazie uzdrawiania swoich wzorców, trzeba bardzo ważyć słowa i zastanawiać się, co się pisze i jakich słów używa, żeby jej nie zranić, nie zaszkodzić (gdy się tego nie chce, oczywiście). A jeśli nie ma się ani czasu, ani ochoty na takie podejście, to lepiej wcale nie pisać.

To odnosiło się do fragmentu o tym, że krzywdzę samą siebie.

No i jeszcze chciałam dodać, że oczywiście nikt nie musi obchodzić się z drugim jak z jajkiem, ale w tym wypadku musi liczyć się z tym, że dostanie z bani, po prostu ;P

Facilite

  • Gość
[#]   « 2017-10-07, 14:06:18 »
Ontoja

Zakomunikowac to jakos a ze sobie robisz krzywde tym to np. W takim sensie ze moglas miec byc moze fajna relacje z tym idealem z imprezy a zaprzepascilas wowczas przez te wzorce.

Aha.
Napisałam, że to zdarzenie miało miejsce na 18. u kolegi. Było to dokładnie 22 lata temu. A Ty posłużyłeś się czasem teraźniejszym, choć znasz mnie trochę (z forum) i wiesz, że nastolatką nie jestem.
Napisałeś, że TERAZ robię sobie krzywdę. Właśnie teraz, gdy to uzdrawiam i to nie od roku, czy dwóch, ale od ładnych kilku lat.
Teraz wiem, co miałeś na myśli, ale uważam że nie wziąłeś żadnej odpowiedzialności za swoje słowa, nie zastanowiłeś się dostatecznie nad nimi.
Nie można tak nimi szafować bez zastanowienia i oczekiwać, że komuś będzie to zawsze pomagać, bo czasem można kogoś zranić. Bo słowa też potrafią ranić, zwłaszcza te ważone lekce.

Co do tego, że użyłeś słowa nimfomanka - napisałam już, że faktycznie mnie to ubodło, ale o to nie mam do Ciebie żadnych pretensji. I nie dlatego byłam na Ciebie zła. Ubodło mnie to, ze względu na mnie (ze względu na moje emocje i przeżycia), a nie dlatego, że przekroczyłeś w ten sposób moje granice (bo ich nie przekroczyłeś).
Więc nie o to chodzi. Zresztą, gdy pisałam do Ciebie odpowiedź, to już to sobie uświadomiłam, przeżyłam emocje z tym związane (że mi tak powiedziałeś), właśnie po to, żeby nie zaciemniało mi tego, o co faktycznie miałam do Ciebie pretensje.
Tak więc kwestię tej etykiety zostawmy w spokoju.

Jeszcze a propos wyjaśnienia, dlaczego tak zareagowałam na to słowo - oprócz tego, co opisywałam już, jest jeszcze kwestia tego, że mąż odmawiał* mi seksu, nazywając mnie właśnie nimfomanką i tym samy przerzucając całą winę na mnie. Nie było to częste (to nazywanie), ale zdarzyło się.
No więc dodatakowo wchodziły nerwy na niego.

*A odmawia mi, bo po pierwsze, on ma tak silne wzorce ascety (hahaha, jesteśmy we właściwym wątku ;), że odmawia sobie wszystkiego (choć i tak teraz jest o niebo lepiej niż kiedyś) - seksu, jedzenia, picia, rozrwywki, dóbr materialnych (mało co sobie kupuje, choć mamy pieniądze), no po prostu wszystkiego, co się wiąże z normalnymi ludzkimi potrzebami i przyjemnością, a gdy ja czegokolwiek chcę (nie tylko seksu), to zawsze jest niezrowumienie z jego strony "po co ci to??", blokowanie, a często również złość i agresja.
Po drugie ma do mnie wieczne pretensje i karze mnie w ten sposób.

No i jeszcze do tego, co pisałam, że trudno mi się utożsamić z przeciętną nimfomanką -
 tak sobie myślę, że ja bym się źle czuła wśród takich osób, które mają aktywne te wzorce, bo mój problem jest głównie odwrotnej natury (choć nie tylko, bo mam naprzemiennie, tak jak pisałam, ale jednak częściej pasywność i wycofanie) - anoreksja seksualna, pochwica (nie całe życie), lęk przed przed mężczyznami, którzy nazbyt otwarcie deklarują swoje zainteresowanie (oczywiście o podłożu seksualnym, czy związanym ze związkiem) moją osobą (wtedy reaguję wycofaniem), albo przed takimi, którzy chcą mnie zdominować (wtedy reaguje agresywnie).

A wiem, że źle bym się czuła, bo na SLAA były takie osoby jak ja, czy mąż, a byli też seksoholicy. Inne podejście, inne doświadczenia. Inna bajka.
I chyba dlatego też są dwa rodzaje grup 12-krokowych: SLAA, czyli uzależnieni od seksu i miłości (i tam jest miejsce np. na problem anoreksji) i SA - anonimowi seksoholicy.

Ale to tak celem wyjaśnienia, bo to nie ma wpływu na to, czego dotyczy nasza obecna rozmowa.

Jeszcze raz sobie przeczytalem to co napisałas.W kazdym zdaniu wychodzi na wierzch poczucie winy za te wzorce w temacie  seksu.

Oczywiście, że mam poczucie winy i wstydu. I pewnie dlatego złość na to, co napisałeś była większa niż być "powinna" (i stąd taka ostra reakcja). Ale przecież ona tylko wzmacniała tę uzasadnioną złość na Twoje zachowanie wobec mnie, które nie było delikatne, a wręcz przekraczające moje granice.
Mając do czynienia z osobą chorą (chorą, czyli mającą chore wzorce), która jest w aktywnej fazie uzdrawiania swoich wzorców, trzeba bardzo ważyć słowa i zastanawiać się, co się pisze i jakich słów używa, żeby jej nie zranić, nie zaszkodzić (gdy się tego nie chce, oczywiście). A jeśli nie ma się ani czasu, ani ochoty na takie podejście, to lepiej wcale nie pisać.

Wydaje mi sie tez , ze uwazasz ze ja Cie oceniam i czuje sie lepszy.Otoz nie .Ja mam swoje wzorce inne niz Twoje ale mam wiec nie ma powodu zebym miał Cie uwazac za gorszą.

Ontoja, ja czuję, że świadomie tak nie myślisz. Ale wiesz, ja świadomie też deklaruję wiele rzeczy, ale jest jeszcze sfera PŚ. No ale Tobie nie muszę tego mówić.

Uzaleznilas sie w moim odczuciu od tej swojej asertywnosci i za czesto szukasz wroga w kazdym zdaniu.No ale to moje zdanie.

Ok, akceptuję je i nie będę Cie przekonywać, że tak nie jest. Choć ja to widzę inaczej.

Czy ja sie dowartosciowalem tym tekstem do Ciebie? Jakos tego nie czuje.

A ja to dostrzegam, u Ciebie, u siebie i u innych. I nie musi chodzić o coś wielkiego. Wystarczy ot, taki mały impuls, który również ze względu na swój rozmiar może być niedostrzegalny dla oka.
Bo czemu czuję przymus lecenia z radą już teraz, czemu nie zastanowię się "a może to co robi, jest mu potrzebne?", "a może sam do tego dojdzie we właściwym dla siebie czasie? Może ten czas jest mu właśnie potrzebny?"
Bo zakładam: "Ja wiem lepiej, ja widzę jaśniej, ja jestem w stanie lepiej ocenić". Co nie zawsze jest prawdą. Może nawet i jestem, tylko co z tego wynika dla osoby, która sama powinna dojść do właściwych wniosków? Nic.
A jednak w każdym z nas ten przymus istnieje. Tylko w różnym stopniu i nie zawsze sobie zdajemy z niego sprawę. Zakłamujemy się, że zawsze nasze działanie wynika jedynie z chęci pomocy. Cóż, jak ktoś chce tak myśleć, to mogę mu życzyć jedynie powodzenia i nie mam z nim o czym rozmawiać (póki co nie piszę do Ciebie, Ontos, bo wiem, że Ty też tropisz takie rzeczy i też jesteś w stanie przyznać się do wielu kwestii, bo niejednokrotnie to robiłeś, ale też nie chcę Ci nic wciskać na siłę, jeśli w tej sprawie czujesz inaczej. Wtedy po prostu faktycznie nie będziemy ze sobą rozmawiać i nic się nie stanie).

No więc wracając do moich rozważań - ciężko się przed tym powstrzymać i stąd te wszystkie niechciane rady, bo taki element wielkościowy (poczucie bycia lepszym, wiedzenia lepiej, itd.)  daje człowiekowi złudzenie mocy.
Ciężko z tego zrezygnować, więc zakłamujemy się, że tego nie mamy, że chcieliśmy pomóc bezinteresownie.
Wszelkie rady dawane bez wyraźnego poproszenia o nie (choć czasem można też bez tego, no ale to śliski grunt, więc potrzebne jest duże wyczucie, czy dana osoba jest na tyle otwarta, żeby to przyjąć i odpowiedź na pytanie: czemu ja chcę radzić, czy tylko dla siebie, czy faktycznie dla niej samej) będą w ogólnym rozrachunku powodować więcej szody niż pożytku, nawet jeśli ta osoba przyjmie ją bez zastrzeżeń. Bo będą one podkopywać w niej wiarę w siebie i własne siły (choć ta osoba może tego nie wyczuwać).

To dlatego Inga tak walczyła z wszelkimi radami dawanymi jej bez opamiętania tutaj na forum. Wielokrotnie komunikowała: "nie chcę żadnych rad, nie są mi potrzebne". I co dostawała? Rady ;) Coraz mniej, coraz mniej, ale cały czas dostawała. I nie świadczyło to tyle o niej (choć niby też świadczyło o jej intencjach, ale ja to widzę trochę inaczej - ta walka o siebie była jej po prostu potrzebna), ale przede wszystkim o rozmiarze opisywanego przeze mnie zjawiska, jak jest nagminne, nawet, a może zwłaszcza w światku duchowym.

Hehe, taka mała dygresja a propos.
Jak mało ludzie są samodzielni i jak bardzo nie uważają się za równoprawnych partnerów innych, tylko albo za lepszych, albo gorszych, świadczą moje doświadczenia z różnych kursów. Zawsze było tak samo (to było kiedyś, bo teraz już nie chodzę): najpierw obskakiwali mnie różni "mistrzowie", którzy szafowali różnymi naukami, radami, a wszystko to dopóki się nie odzywałam. Bo też zazwyczaj byłam cicho i starłam się być na uboczu.
[choć nie zawsze, czasem, wstyd się przyznać, to ja robiłam za miszcza, hehe, ale raczej nie tak na chamca, choć nie wiem ;), no ale nie na kursach (a dupa, teraz widzę, że też mi się zdarzało!), tylko raczej wśród znajomych, sorki znajomi :)].
No ale jak już zaczęłam się odzywać i kiedy orientowali się, że mam np.  wiedzę, której oni nie mają, to znów zaczynało się często obskakiwanie w drugą stronę, radzenie się, telefony, prośby o spotkania i takie tam.

Wracając do rad - długo się nad tym zastanawiałam i myślę, że to jest tak jak w przypadku wzrastania dziecka - jedni (a jest ich większość) twierdzą, że dziecko trzeba wychowywać, że trzeba uczyć je zachowań, aktywnie na nie wpływać. Ja natomiast uważam, że żeby "wychować" zdrowego człowieka, takiego, który będzie się czuł sobą, dziecku trzeba POZWOLIĆ się uczyć. Być przy nim i służyć pomocą jedynie w sytuacji, gdy samo sobie nie może poradzić. Wydaje się, że tylko akcent inaczej rozłożony, ale to dwa zupełnie różne podejścia.

Nie czytam Twoich wszystkich postow odpisałem na jeden konkretny, moze w kontekscie kilku innych.

Uważam, że w takiej sytuacji wszelkie porady są nie na miejscu (gdy nie wyraźnej prośby o radę). Można wesprzeć, ale nie  radzić.
Dlatego też Ontoja, proszę, nie doradzaj mi już więcej.
« Ostatnia zmiana: 2017-10-07, 14:08:38 wysłana przez Facilite »

ontoja

  • Wiadomości: 1 228
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-07, 01:35:52 »
Nie czytam Twoich wszystkich postow odpisałem na jeden konkretny, moze w kontekscie kilku innych.

ontoja

  • Wiadomości: 1 228
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-07, 01:27:30 »
Jeszcze raz sobie przeczytalem to co napisałas.W kazdym zdaniu wychodzi na wierzch poczucie winy za te wzorce w temacie  seksu.Wydaje mi sie tez , ze uwazasz ze ja Cie oceniam i czuje sie lepszy.Otoz nie .Ja mam swoje wzorce inne niz Twoje ale mam wiec nie ma powodu zebym miał Cie uwazac za gorszą.

ontoja

  • Wiadomości: 1 228
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-07, 01:06:37 »
Jak chcesz mi cos powiedziec lub o mnie, to mozesz wprost, bo nie wiem o co chodzi z tym pieklem.

ontoja

  • Wiadomości: 1 228
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-10-07, 01:02:35 »
Facilite
Dałem Ci radę bo poczułem , ze Ci to moze pomoc.
Dlugo sie zastanawialem czy Ci pisac o tym molestowaniu ale czytalem ze to juz wyplynelo i przyjmujesz bes wiekszych emocji wiec napisalem.Nawet nie pomyslalem ze Cie ta nimfomania ukłuje tym bardziej ze Cie tak nie nazwalem tylko poradzilem terapie bo jak dla mnie podobne wzorce.
Własciwie pierwszy raz sie odslonilas i powiedzialas o swoich slabosciach, wstydzie .Dla mnie to wielki plus ze jestes szczera wobec swoich zyciowych partnerow i tego nie ukrywasz i za to Cie chcialem pochwalic.Zakomunikowac to jakos a ze sobie robisz krzywde tym to np. W takim sensie ze moglas miec byc moze fajna relacje z tym idealem z imprezy a zaprzepascilas wowczas przez te wzorce.
Uzaleznilas sie w moim odczuciu od tej swojej asertywnosci i za czesto szukasz wroga w kazdym zdaniu.No ale to moje zdanie.
Czy ja sie dowartosciowalem tym tekstem do Ciebie? Jakos tego nie czuje.
Nie bede juz pisal .


dżonny

  • Gość
[#]   « 2017-10-06, 16:14:03 »
No i fakt nie Twoja sprawa.

No pewnie, bo za zamkniętymi drzwiami co się dzieje to już niczyja sprawa... taki układzik społeczny ;)


dżonny

  • Gość
[#]   « 2017-10-06, 16:01:18 »
A tam projektujesz na mnie cały czas żeby odreagowac i poczuć sie  lepiej, nie znasz mnie ani mojego życia. No i fakt nie Twoja sprawa.

nic nie projektuję przyjacielu, tylko zwracam uwagę na patologie w życiu codziennym, do której sam się przyznałeś w kontekście twoich g... wartych i g... pomagajacych w czymkolwiek poglądach na tematy duchowe, którymi taśmowo się dzielisz, tak samo fałszywymi, jak ta empatia do Felicite, której jakość z tego co widzę też już zwęszyła ;-)

szkoda, że nie nastąpi u ciebie refleksja i mimo to WYDAJE CI SIĘ że jesteś mądrzejszy duchowo od ludzi , którzy akceptują sprawdzoną ścieżkę, mają świadomość swojej historii karmicznej , swojej wyższej jaźni , widzą korzyści płynące z budowania tego kontaktu i którzy nie dominują w swoich codziennych , najbliższych relacjach ;)