Przede wszystkim - dziękuję wszystkim osobom wspierającym mnie
Monkas
Miałem już nie pisać ale czuję żeby napisać.
Elastyczność to podstawa
Sztywność też jest fajna, ale tylko w niektórych sprawach
Np. w nazwie zespołu muzycznego
A propos - ode mnie dla Ciebie piosenka. Nie Sztywnego Pala Azjii
, ale Brygady Kryzys:
https://www.youtube.com/watch?v=OSG7azmGBtI"Powiedz mi o co ci w ogóle chodzi
powiedz mi po co ci te kombinacje
nie musimy się katować
nienormalną sytuacją
nauczymy się kochać
przestaniemy się bać
życie stanie się muzyką
i stanie się to co ma się stać
(...)
więc nie pytaj o nic
i nic nie mów więcej
niech płonie ten ogień
coraz goręcej
nauczymy się kochać
przestaniemy się bać
życie stanie się muzyką
i stanie się to co ma się stać"
Fajnie że napisałeś
Jesteś już w swojej Mocy czy nadal potrzebujesz empatii ?
Coraz bardziej w swojej Mocy, ale nadal potrzebuje empatii. Czyli właśnie tego, co zrobiłeś (że napisałeś do mnie tutaj) i w jaki sposób to zrobiłeś. Czuję od Ciebie bardzo duże wsparcie. Dziękuję.
Jeśli chcesz możesz napisać mi to co chciałabyś powiedzieć M wprost, lub po prostu napisz czego porzebujesz/jakie decyzje chciałabyś podjąć
Mówię do niego wprost. To co czuję, to jak odbieram, co mi robi, czego od niego oczekuję itp. Ale to jak grochem o ścianę. Nawet wczoraj, gdy już nie wytrzymałam napiętej atmosfery i złowrogiej ciszy z jego strony wykrzyczałam mu: "idź przeczytaj to, co napisałam na forum". Bo nie wiem, czy czyta, bo on ma to forum w głębokiej pogardzie. Zależało mi na tym, żeby całościowo na to spojrzał i żebyśmy na ten temat porozmawiali. A on skwitował tylko - nihil novi. To znaczy powiedział w rodzimym języku: że nie jest to dla niego nic nowego, bo przecież on doskonale o tym wie. No i gadaj tu z takim. Na szczęście dziś coś (tzn. ja wiem, co) go ruszyło i rozmowa była już dużo bardziej szczera. Powiedział, jak mu ciężko i że czuje się totalnie bezsilny i że nie wie, jak z tym skończyć.
Dziękuję za Twoją propozycję (naprawdę doceniam), ale nie wiem, czy chcę do Ciebie napisać, bo się Ciebie boję. Tzn. nie Ciebie jako Ciebie ;p, ale tego, że będziesz chciał mi coś narzucić. I nawet nie o to chodzi, że boję się konfrontacji (bo teraz jestem w stanie sobie poradzić i to całkiem nieźle
, ale nie jest to dla mnie przyjemne (konfrontacja, odpieranie argumentów, itd.) no i niepotrzebne na ten moment. Teraz bardziej potrzebna mi jest miła atmosfera, spokój, wsparcie, empatia.
Nie wiem, czy (mimo naszych najszczerszych chęci) nie zakończyło by się to wzajemnymi pretensjami i walką (może i w kulturalnym stylu, ale jednak walką).
Bo ja w sumie już teraz coś takiego poczułam, na myśl o Twoich słowach skierowanych kiedyś do mnie.
No więc nie mam jeszcze pojęcia, czy do Ciebie napiszę. Ale jeśli nie (a tak będzie najprawdopodobniej), to nie myśl, że to dlatego że Cię nie lubię (bo uważam, że jesteś bardzo fajną, wartościową i ogólnie miłą energetycznie osobą), tylko dlatego, że niestety w tej bajce stoimy po przeciwnych stronach barykady (szkoda).
W ogóle tak sobie dziś myślałam i nawet gadaliśmy o tym z M, że my dla siebie nie możemy być empatycznymi "świadkami" (empatyczny "świadek" w rozumieniu A. Miller, czyli osoba, która będzie stać po stronie wewnętrznego dziecka, choćby nie wiem co - tak w skrócie).
Bo ja potrzebuję tego, czego on mi nie może, a i nie powinien dać - czyli skupienia się na mojej krzywdzie, na realizacji mojego prawa do złości na niego, bo gdy on się na tym skupia, to wtedy włącza się poczucie winy. A poczucie winy nigdy nie jest dobre. Bo żeby od niego uciec, on staje się jeszcze gorszy dla mnie chcąc pokazać, że to jednak ja jestem winna, nie on (poczucie winy w końcu skutkuje poczuciem krzywdy i chęcią zemsty).
A i on potrzebuje tego, czego ja mu dać nie mogę. Czyli zrozumienia dla swojej krzywdy, ale nie z mojej strony, tylko ze strony faktycznych krzywdzicieli (rodziców). Zrozumienie przyczyn swoich obecnych występków, ale bez obwiniania siebie za to, co teraz robi.
Bo gdy ja za bardzo staram się go zrozumieć, to wtedy tracę kontakt ze swoim poczuciem krzywdy i uzasadnioną złością na niego za to, co mi robi. I wtedy staję się jego ofiarą.
Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest więc skupienie się na sobie. On nie powinien starać się rozumieć mnie (nie ponadto, co potrzebne jest do zwykłego życzliwego traktowania mnie), moje problemy, tylko zrozumieć siebie. Bo on mi to robi dlatego, że jest totalnie odcięty od siebie. Nie ma współczucia dla siebie, dlatego nie ma też dla mnie. On traktuje mnie tak, jak był traktowany w dzieciństwie (niekoniecznie chodzi o takie same rzeczy, ale o atmosferę ogólną).
Można na to patrzeć w ten sposób, że on odgrywa teatr po to, żeby ktoś go zrozumiał i uznał jego cierpienie, bo on sam nie czuje tego w żadnym stopniu. Tylko podświadomie. A jak wiadomo, to co niewypowiedziane, nieuświadomione, działa z podwójną siłą.
U M. problem jest taki, że ma tak silne lęki, że nie chce ani nawet na centymetr przekroczyć swojej granicy komfortu. Zamyka się totalnie (żadnych kontaktów, żadnego zaangażowania się w cokolwiek), tylko ja mu zostaję (do ulżenia sobie) i dlatego tak na mnie wchodzi. Jest jeszcze trochę inna kwestia - on jest totalnie zamknięty, a ja jestem totalnie otwarta w większości sfer. I myślę też, że to właśnie dlatego tak się mnie kurczowo trzyma.
Tzn. nie tylko dlatego, bo na poziomie podświadomości - trzymają go przy mnie moje chore wzorce (dzięki nim może sobie na mnie używać i odcinać się od swojego bólu), ale ile jest takich kobiet które pasowałyby, że tak powiem, wzorcowo? Całkiem sporo. Mógłby w każdej chwili znaleźć inną równie chorą.
Ale jest jeszcze poziom jego prawdziwego Ja. I myślę, że to go tak trzyma przy mnie, bo nieświadomie wyczuwa, że moja postawa może być dla niego uzdrawiająca, przywracająca jego kontakt ze sobą. Prawie wszystko, co się poprawiło w naszym życiu, było zainicjowane przeze mnie i ZAWSZE pomimo jego oporów (bo on jest zamknięty dosłownie na wszystko, to wprost niewyobrażalne). On to świadomie bardzo docenia, stara się odpuścić, ale tutaj świadome działanie mało pomaga. Jest lepiej niż kiedyś, nawet dużo lepiej, ale generalnie zmiana jest niewielka. Dopóki nie dopuści do siebie swoich uczuć (wszystkich), nie popracuje nad dzieciństwem, nie złapie choć nikłego kontaktu z sobą, to będzie nadal wyżywał się na mnie.
Zresztą ja też trzymam się go z podobnego powodu - (i tego, że dobrze do siebie pasujemy pod wieloma względami, nie tylko o wzorce chodzi) widzę po prostu, jaki ogromny potencjał posiada, jak bardzo potrafi CZASAMI być mądry, wrażliwy i w ogóle. Ale te jego potencjalne właściwości są całkowicie blokowane przez jego fałszywe Ja.
Czasem się tylko pokazują, jak wtedy, gdy chodziliśmy na grupy 12 krokowe i M. otworzył się na szczerość. Takie rzeczy gadał, że ludziom szczeny opadały (żarcik oczywiście, ale naprawdę byli pod wrażeniem, bo potem mu mówili, jak wielką inspiracją dla nich był). Zresztą M. ma potencjał do tego, żeby ludzi inspirować, taki prawdziwy, ale niestety go nie wykorzystuje (tj. bardzo rzadko), przykrywa go za to maskami, w których też wygląda, jakby był mądry i w ogóle ach i och (i nawet ludzie się na to łapią, zazwyczaj), ale to jest fałszywe*.
Zresztą czasem [wtedy, gdy jest sobą, czasem mu się zdarza
] jak mnie, starej wyjadaczce
, podsunie jakąś myśl, to mi też aż mi kopara opada
Nie mówiąc o jego innych talentach pozostających w temacie inspirowania i ogólnie sprawiania radości ludziom (np. talent do kabareciarstwa
Oczywiście zawsze śmiejemy się, że jest to kabaret nie tylko jednoosobowy, ale też jednego widza
) Bo M. unika kontaktu z innymi ludźmi (niż ja) jak może. A jak widać może dużo.
No więc jest mi żal z tego zrezygnować, ale jeśli nie będzie z jego strony żadnych starań dotyczących przekraczania strefy komfortu, to będziemy musieli się pożegnać.
A tak z przysłowiowej montypajtonowaskiej
zupełnie innej beczki - zauważyłam kiedyś coś takiego, że ludzie zazwyczaj przybierają maski odwzorowujące to, co jest ich największym talentem, ale też mają w tym temacie największe obciążenia (i stąd konieczność przywdziewania masek).
Czyli tak - ktoś ma prawdziwy talent do czegoś tam, powiedzmy do śpiewania, ale nie ma kontaktu z sobą, a podświadomie czuje że ma potencjał, więc robi wszystko w tym kierunku by być śpiewakiem, albo chociaż śpiewa na domowych imprezach, żeby być pochwalonym
Ale że ma obciążenia, to nie zostaje np. divą operową, choć gdyby był prawdziwym sobą, to pewnie tak by było.
Nie wiem, na ile jest to reguła, ale coś takiego zauważyłam.