Żyjemy w kulturze chrześcijańskiej i jak wiadomo, jest ona ściśle związana z wszelkimi wzorcami cierpiętnictwa i ascezy. Często potrzeba wielu lat by uwolnić się od tych wzorców. Kluczem jest uświadomienie sobie w ogóle, że takie wzorce istnieją w naszym umyśle. Dopiero wtedy można zacząć właściwą pracę nad sobą, gdzie sposobów znajdziemy wiele.
Z moich "ciekawych" wzorców, to miałem takie popularne, że cierpienie uszlachetnia i że cierpienie to najlepsza praktyka duchowa.
Szczytem było, gdy w szkole zawodowej, na praktyce "koledzy" przywiązali mnie do fotela chcieli wynieść na korytarz, by ludzie z innych klas się na przerwie zdziwili, rozbawili(?). No i im nie wyszło, ponieważ fotel ze mną się im wywrócił, a że miałem ręce i nogi przywiązane, upadłem na brodę. Oczywiście musiałem iść do szycia, a oni później błagali, by powiedzieć, że to był wypadek. Ja głupi ich kryłem ale nie dlatego, że się bałem, bo marzyłem o zemście. Jednak po chrześcijańsku im wybaczyłem i dałem szansę na poprawę, z której oczywiście nie skorzystali.
A wiecie jak spędzałem własną osiemnastkę? Podczas gdy znajomi swoje 18nastki obchodzili hucznie imprezując w gronie licznych znajomych, gdzie alkohol lał się strumieniami, ja spędziłem ten dzień w prawie całkowitej samotności(pomijając domowników rodziców, brata i wspaniałego pieska śp.). Nie miałem żadnych gości a wczesnym rankiem o 6 lub 7 godzinie poszedłem do kościoła. Cały dzień był bardzo ascetyczny i gdyby nie rodzinka, to w ogóle nie miałby sensu.
Z kolei zimą z takich wzorców ascetycznych, w czasach gdy jeszcze odmawiałem zdrowaśki, to będąc na mrozie(na spacerze z psem), podczas tych zdrowasiek, które powtarzałem w myśli, zdjąłem rękawiczki i czapkę na czas modlitwy, bo skoro Jezus i święci się tak nacierpieli, to moje cierpienie mrozu przez tak krótki czas jest niczym wobec tego, co oni przeszli. Dziękowałem za to, że mi tak dobrze, choć pełen byłem niepokoju. Aczkolwiek modlitwa taka czy siaka, zawsze mi pomagała, ponieważ oprócz powtarzania, zawsze dodawałem coś od siebie. Wtedy daleko mi było do tworzenia cudownych związków z ludźmi. Nie ukrywam, że poza pracą nad sobą, pomogły mi błogosławieństwa, które otrzymywałem. I tak dla przykładu, gdy ze szkoły zawodowej, poszedłem do szkoły średniej, to byłem w szoku, kiedy ludzie traktowali mnie, nie jak kompletne zero, ale jak avatara z pełnym szacunkiem, tylko jeszcze nie klękali
To było prawdziwe błogosławieństwo. I to nawet ludzie, z którymi nie miałem korzystnego biopola, mieli do mnie szacunek. Ja oczywiście do wszystkich miałem szacunek - to już wytrenowałem w ascezie
I po części ci ludzie mnie "naprawiali" z tej ascezy, zapraszali do kawiarni, zarażali swoim hobby, pokazywali, że można inaczej.