Ja się dowiedziałem w praktyce, że jest tak jak myślałem wcześniej - jak się kogoś kocha to jakieś tam niedoskonałości ciała w ogóle nie robią żadnej różnicy. Mogą wyłazić jakieś czerwone chrosty, pojawiać się podkrążone oczy i inne szmery bajery. I to nie robi
żadnej różnicy. Nie zwraca się na to nawet uwagi, po prostu odbiera że jest i tyle. To jest naturalne i nie ma w tym nic odpychającego czy dziwnego.
Mi jakiś czas temu wyszło tyle syfów na plecach i szyi, że gdybym był sam to bym pewnie spojrzał na to z niechęcią i pomyślał sobie o tym, jaki odpychający muszę być dla innych kobiet. A będąc w związku czuję się tak kochany i akceptowany z tymi niedoskonałościami, że ciężko mi nawet pomyśleć o nich negatywnie.
Moja partnerka ma uczulenie na większość kosmetyków i ogólnie praktycznie nie używa makijażu co mnie niezwykle cieszy. Już nawet malowanie oczu ograniczyła praktycznie tylko do malowania rzęs samych. I właśnie tak naturalna wygląda dla mnie prześlicznie, nawet jak ma wory pod oczami ze zmęczenia
Jak się patrzy sercem na drugą osobę, to się widzi przede wszystkim kogoś, kogo się bardzo, bardzo kocha i kto jest całym naszym życiem, a nie kogoś kto ma takie i owakie niedoskonałości fizyczne. Nie patrzy się na drugą osobę jak na ciało, wór mięcha, ale jak na cudowną, bliską nam istotę.
Zamiast ciała, lepiej poprawiać stosunek do miłości