Autor Wątek: Dziecko z rodziny dysfunkcyjnej  (Przeczytany 15547 razy)

Shivani

  • Wiadomości: 2
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2012-08-15, 00:00:38 »
Cóż za ciekawy wątek. Kompendium wiedzy patologicznej :)))

Blackrose

  • Wiadomości: 1 330
  • Płeć: Kobieta
  • Access Bars, psychoterapia, masaże, uzdrawianie duchowe
  • Status: Zaawansowany
[#]   « 2012-08-14, 15:55:51 »
Bardzo niemiłym wzorcem jest oczekiwanie na karę. Przeświadczenie, że może stać się coś złego, co na prawdę ode mnie nie zależy. W dysfunkcyjnej rodzinie, zawsze ktoś jest winny. Nieważne czy to prawda, czy nie - zawsze ktoś jest winny. Musi być winny, inaczej napięcie w rodzinie sięgnęłoby zenitu. A tak na prawdę przy dobrej komunikacji nie byłoby takiego problemu.

katharina

  • Wiadomości: 13
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Poszukujący
[#]   « 2012-08-14, 14:15:24 »
to wlasnie cala ja, z dziecinstwa..
bylam u ciotki 3 tygodnie- spokojnie, nie tesknilam i bylo mi dobrze
bylam na kolonii jako 7 latka- kurcze, czemu inne dzieci plakaly i chcialy do domu??? mnie bylo dobrze! nie tesknilam
moja mama nazywala mne "cyganskim dzieckiem" nie przypominam sobie zebym za nia tesknila, inne dzieci, te teskniace, nie mogace zasnac bez rodzicow, byly dla mnie wielkim zjawiskiem;)

Leszek.Zadlo

  • Wiadomości: 10 566
  • Płeć: Mężczyzna
    • Cuda Ducha
  • Leszek Żądło - regresing, huna, radiestezja, rozwój duchowy, uzdrawianie duchowe
  • Status: Ekspert
[#]   « 2012-08-14, 08:42:03 »

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-08-02, 01:13:19 »
Anna Dodziuk
Bez wstydu źle, ze wstydem różnie             

           
1.Nie ma ludzi, którzy się nie wstydzą. Chyba rzeczywiście nie ma. Każda kultura nakłada jakieś ograniczenia i stawia jakieś wymagania, które w toku wychowania są uwewnętrzniane i jeśli człowiek nie spełnia tych – już własnych – standardów, pojawia się wstyd. Myślę, że w toku życia musi się to zdarzyć każdemu, i to wielokrotnie. A w naszej kulturze zwłaszcza, u nas zawstydzanie dzieci to jeden z głównych instrumentów wychowawczych. Dlatego potem żyjemy wśród ogromnie wstydliwych dorosłych, w większości wprost sparaliżowanych wstydem.

 
2.Gdyby nie wstyd, ludzie robiliby straszne rzeczy. Całkiem możliwe. Wydaje mi się, że wstyd jest jednym z głównych regulatorów zachowania i gdyby nie on, normy społeczne byłyby przekraczane dużo częściej. Przecież skontrolować, złapać na gorącym uczynku i ukarać udaje się tylko bardzo nieznaczny ułamek tych, którzy robią rzeczy niedopuszczalne. Weźmy przykład banalny: jazdę bez biletu – jak mała jest liczba ludzi, których mógłby złapać kontroler w porównaniu z tymi, którzy wstydzą się nawet pomyśleć o podróżowaniu na gapę.

 
3.Dzieci się nie wstydzą. Noworodki nie, ale po wyjściu z pieluch maluchy zaczynają się wstydzić bardzo szybko. Prawie każde dziecko, jak tylko wstanie na nogi, zaczyna być zasypywane gradem pouczeń i wraz ze świadomością siebie i początkami panowania nad otoczeniem wkracza intensywny trening „bycia nie w porządku”. Niemniej jeszcze przez jakiś czas są w znacznie mniejszym stopniu zainfekowane wstydem niż dorośli i dlatego mają tyle uroku, pomysłowości, spontaniczności, zadowolenia z siebie i łatwości nawiązywania kontaktu. Każdy z nas może sprawdzić, o czym myśli, kiedy poznaje nową osobę albo staje przed lustrem – większość z tego, co wtedy gra nam w głowie, to teksty z programu samozawstydzania. Dzieci zwykle jeszcze nie mają takich wyraźnych i kompletnych nagrań w głowie.

 
4.Gdybyśmy się nie wstydzili, żyłoby nam się lepiej. Wcale? Gdybyśmy mniej się wstydzili, pewnie bylibyśmy szczęśliwsi. Ale masowy bezwstyd doprowadziłby wkrótce – jestem o tym przekonana – do chaosu społecznego, co wyraźnie widać na przykładzie terroryzmu. Myślę, że nie obejdzie się bez rozróżnienia kontruktywnego wstydu, który powstrzymuje nas przed staczaniem się w bezład i motywuje do stawania się lepszymi, a wstydem destrukcyjnym czy toksycznym, który gasi radość życia, spontaniczność i autentyczność. Na pewno gdyby było w nas mniej toksycznego wstydu, nasze życie byłoby nieporównanie bardziej satysfakcjonujące.

 
5.Wstyd przeżywamy tylko w obecności innych osób. Ależ skąd! Sami jesteśmy swoimi głównymi zawstydzaczami. U źródeł wstydu rzeczywiście są inni ludzie – rodzice, nauczyciele, równieśnicy, partnerzy – ale jesteśmy zdolnymi uczniami, a wstyd to piekące, okropne uczucie, tak że bardzo szybko zaczynamy sami pilnować tego, żeby nie dopuścić do nawet niedużego zażenowania. Jak długo potrafi nas męczyć popełniona gaffa – już w samotności, często miesiące i lata po niefortunnym zdarzeniu. I to nieraz tak błahym, jak rozpięta spódnica czy wylana na kogoś kawa.

 
6.Kto się wstydzi, ten ma coś na sumieniu. Bynajmniej. To nie poczucie winy, gdzie wyznanie złego postępku przynosi ulgę, bo inaczej gryzą wyrzuty sumienia. Wstyd męczy, nawet jak człowiek do wszystkiego się przyznał. Albo jak nie ma się do czego przyznawać. Dwa przykłady: mężczyzna o słabej sprawności seksualnej i porzucona kobieta. Co oni mają na sumieniu? A wstydzą się jak potępieńcy.

   
  [tekst ukazał się w Magazynie Psychologicznym „Charaktery” nr 10 (93) październik 2004] 

         
..............................................

Iustitia

  • Gość

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-29, 21:47:14 »
"Dziecko oczekuje, że jego towarzysz zabaw będzie chciał się bawić w grę, w którą samo pragnie grać. Jeśli jest inaczej, dochodzi do sprzeczki. Jedno i drugie szuka dorosłego, aby się poskarżyć: „On już nie jest moim przyjacielem!". Pogląd głoszący, że przyjaciel to ktoś, kto zrobi to, czego pragniemy, jest zakorzeniony w umyśle dziecka. Dziecko przejęło go od rodziców, którzy mówili, że je kochają, i nagradzali pochwałą, gdy było posłuszne, a karali, gdy odmawiało posłuszeństwa. Rodzice dziecka nigdy nie zakwestionowali myśli, że posłuszeństwo jest wyrazem miłości, dlaczego zatem ono samo miałoby to robić?
Niezakwestionowanie myśli dotyczących potrzeb i pragnień skłoniło nas do poszukiwania miłości i aprobaty Nic dziwnego, że gdy uda nam się kogoś zdobyć, myśli te powracają na nowo. Nie wiemy, jak zakwestionować to, czego oczekujemy od miłości. Nie wiemy, jak zakwestionować to, w co wierzymy Nie wiemy, że możemy po prostu kochać i zwyczajnie prosić o to, czego pragniemy, bez żadnych ukrytych motywów."

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 20:22:39 »
"Jak rozpoznać narcyzm i narcyza

Jak powiedzieliśmy, narcyzm jest powszechną cechą współczesnego, nowoczesnego społeczeństwa (dawniej też zdarzali się narcyzi, ale nigdy w takiej obfitości). Ludwik XIV, wypowiadając swoją słynną kwestię “L’etat, c’est moi” (państwo to ja), wyraził typowy narcystyczny punkt widzenia osoby opętanej ideą egocentryzmu. Jego narcystyczne racje doprowdziły do wybuchu Rewolucji Francuskiej. Jego ego było tak nadęte, że wydawało mu się, iż reprezentuje potrzeby całej Francji. Kiedy Ludwik jadł, Francja miała czuć się zaspokojona. Podobnie Marie Antoinette – na błagania o chleb głodującego ludu odpowiedziała wykrzykując niefrasobliwie “niech jedzą ciastka!” – prezentując w ten sposób swoją narcystyczną reakcję. Ponieważ jej żołądek był pełen, prośba ludu o zwykłe jedzenia wyglądała śmiesznie. Te dwa komentarze ilustrują tę samą postawę – “moje potrzeby są wszystkim, nic i nikt poza tym się nie liczy“.

Narcyza interesuje tylko to, co się w nim odbija. Wszystko, co robi albo czego doświadcza, jest odbierane jako odbicie własnego Ja. Nazwa tego psychicznego zniekształcenia zaczerpnięta jest ze starożytnego greckiego mitu Narcyza – urodziwego młodzieńca, ulubieńca nimf. Nimfa Echo zakochała się w pięknie Narcyza, ale on nie zwracał uwagi na jej coraz bardziej żałosny płacz. Dla bogów przyglądających się grom ludzi, nieodwzajemnienie miłości było przestępstwem. Ukarali więc Narcyza w symboliczny sposób, powodując, że zakochał się we własnym odbiciu i wiecznie wyciągał ręce, by wziąć w objęcia… iluzję.

Za każdym razem, gdy Narcyz sięgał po uwielbiany obraz siebie odbity w spokojnej wodzie stawu, obraz rozmywał się w niezliczone zmarszczki. Narcystyczna osoba, która swoje zranione poczucie własnej wartości próbuje ratować przez przyozdabianie i podziwianie pozłoconego Ja, jest jednocześnie nawiedzana przez horror psychicznej fragmentacji. Powinna uświadomić sobie, że wbrew jej przekonaniu, to “ja” nie jest wszystkim.

[Olchanowski w swojej książce "Duchowość i narcyzm" pisze:

„Charakterystyczną cechą osoby narcystycznej jest to, że, paradoksalnie, nie interesuje się ona swym rzeczywistym ja, ponieważ zamiast siebie uwielbia i ceni swój własny obraz.(...) Jednym z efektów jest rozszczepienie ciała od uczuć. Zatem już nie tylko ego mentalne zostaje oddzielone od ja cielesnego, lecz również od tego ja zostają oddzielone uczucia. Wówczas poczynamy budować naszą tożsamosć w oparciu o wyobrażenia innych na nasz temat, słowa autorytetów, własne wyobrażenia o sobie (często zbyt maniakalne bądź zbyt depresyjne), zależne od wszelkich uwarunkowań kulturowych i rodzinnych, nagromadzonych opinii, wiedzy, pojęć, ideałów i zaczynamy wierzyć, że jesteśmy obrazem, ponieważ cały proces, który doprowadził do jego utworzenia, uległ poprzez wyparcie zapomnieniu. Jeżeli nawet zdarzy się, że własny obraz darzymy nienawiścią, nie możemy kochać własnego ja, ponieważ sądzimy, że ja to obraz i jesteśmy przekonani, że innego ja nie ma.” ]

Według DSM-III, dla narcystycznego zaburzenia osobowości charakterystyczne są następujące cechy: napompowane poczucie wysokiego mniemania o sobie, fantazje o nieograniczonym sukcesie, sławie, mocy, pięknie i doskonałej miłości (bezkrytyczna adoracja), ekshibicjonizm (potrzeba bycia dostrzeganym i podziwianym), skłonność do uczucia wściekłości na ogół bez obiektywnego powodu, odnoszenie się do ludzi z chłodną obojętnością jako kara za krzywdzące potraktowanie albo jako wyraz tego, że aktualnie danej osoby nie potrzebują, skłonność do silnego poczucia niższości, wstydu i pustki, poczucie uprzywilejowania ze skłonnością do wykorzystywania innych, tendencja do idealizowania albo dewaluowania ludzi, oparta w dużej mierze na niezdolności do empatii.

Ta lista, choć długa, nie jest jeszcze wyczerpująca. Mówi się, że żyjemy w epoce narcyzmu. Niewielu z nas jest całkowicie wolnych jego cech. Idea narcyzmu zawiera się w takich wyrażeniach jak “the Me Generation”, “co z tego będę mieć?” czy “dbać o własny interes”.

Jeśli społeczeństwo oddaje cześć takim zewnętrznym atrybutom jak prezencja, status, władza i pieniądze, można dojść do przekonania, że to co wewnętrzne – uczucia i czyny, o których tylko samemu się wie – nie liczą się. Jednak jedyne prawdziwe i trwałe poczucie własnej wartości, pochodzi z wyczuwania własnego Ja-esencji, z uczucia bycia realnym, z robienia tego, co prawdopodobnie tylko samemu uważa się za właściwe. Uznanie dla tej subiektywnej, nieuchwytnej rzeczy jest tym, co mamy na myśli, kiedy mówimy, że ktoś ma “charakter” – tę tak rzadką dziś cechę.

Stosowanie zewnętrznych wartości społeczeństwa do własnego Ja powoduje narcystyczne zranienie. Słowo “narcystyczny” ma tu za zadanie pokazać, że to miłość własna zostaje skrzywdzona. Gdy miłość własna zależy od rzeczy zewnętrznych, od cudzych opinii na temat tego czym jesteś i co robisz, własne Ja zostaje zdradzone. Pewna kobieta, charakteryzująca się niecodzienną naturalną urodą, została przedstawiona towarzystwu przez chełpliwą matkę słowami “piękna jak gwiazda filmowa”. Usłyszawszy te słowa, kobieta skuliła się ze wstydu czując się nic nie wartą, ponieważ oceniona została tylko za swój wygląd zewnętrzny.

Zdrowa jaźń nie ma nic wspólnego z gwiazdorstwem. Psychiczne zdrowie bierze się z akceptacji mającej swój początek we wczesnym dzieciństwie, akceptacji obejmującej całość tego, jakim jesteś – dobry i zły, brudny i czysty, grzeczny i nieposłuszny, bystry i głupi. U osoby dorosłej zdrowie przejawia się poprzez harmonię między ideałami a czynami, przez umiejętność docenienia siebie w równej mierze za to, co próbujesz robić, jak i za osiąganie celu. Oznacza to przyznanie, że pomimo iż nie jesteś doskonały, to wciąż zasługujesz na miłość.

W szkole trenerzy często próbują umocnić charakter podopiecznych sugerując, żeby robili, co w ich mocy i nie zwracali uwagi, czy odnoszą zwycięstwo czy porażkę. Nasze nastawione na zewnętrzność społeczeństwo jest tak uzależnione od wygrywania, że taka rada jest słabym antidotum na presję wywieraną na najmłodszych przez histerycznych rodziców i kadrę nauczycielską – ich ego zawsze bowiem potrzebuje zwycięstwa, żeby zaprzeczyć zasadniczo niepewnemu wyobrażeniu o sobie.

Żeby dorosnąć do bycia pełną osobą, niemowlęta, maluchy i dzieci w okresie kształtowania się potrzebują doświadczać prawdziwej akceptacji, muszą wiedzieć, że postrzegane są takimi jakimi są i nie przestają być doskonałe i warte miłości w oczach rodziców. Muszą się potykać, czasem nawet upaść, i spotkać się wtedy z ojcowskim lub matczynym współczującym uśmiechem. Dzięki rodzicielskiej akceptacji dzieci dowiadują się, że ich istność, ich wewnętrzne Ja, zasługuje na miłość. Miłości do siebie uczymy się przez identyfikację. Pozytywny szacunek do samego siebie jest czymś przeciwnym do tego, co znają osoby narcystyczne. Narcyz jest “zakochany” w sobie dokładnie dlatego, że nie potrafi siebie kochać.

Przyszły narcyz doświadcza jako dziecko, że jego Ja odrzucone zostaje przez narcystycznego rodzica. Rany rodzica stanowią szablon dla ranienia dziecka. Każdy narcystyczny rodzic w każdym kolejnym pokoleniu powtarza zbrodnię, która była popełniona przeciwko niemu. Tą zbrodnią jest brak akceptacji. Narcyz więcej wymaga i bardziej deformuje to dziecko, z którym silniej się identyfikuje, aczkolwiek wszystkie jego dzieci zostają wciągnięte w jego sieć subiektywności. Jak może akceptować potomstwo, które jest produktem jego własnego ja, którym nieświadomie gardzi? Jego nastawienie jest odmianą Syndromu Groucho Marxa – „nie zapisałbym się do żadnego klubu, który miałby mnie za swojego członka” – w tym przypadku zmienionego w “nie kochałbym żadnego dziecka, które miałoby mnie za swojego rodzica”. Przyrodzonym prawem takiego dziecka jest odrzucenie.

Dziecko, które ostatecznie wyrasta na pełnowymiarowego narcyza, przeważnie miało narcystyczną matkę. Ponieważ to matka na ogół roztacza nad dzieckiem opiekę, która definiuje wczesny świat dziecka, dlatego matka-narcyz częściej ma szansę zmienić swoje dziecko w kolegę- narcyza. W układzie, kiedy to ojciec jest narcystyczny, a nie matka, jego traumatyczny wpływ nie jest tak silny w okresie kształtowania przez dziecko poczucia własnego Ja.

Przyszły narcyz odwraca się od świata, który w jego oczach pozbawiony jest troskliwości, ciepła i miłości (ponieważ sposób, w jaki matka się nim opiekuje, dostarcza dziecku pierwszą wersję świata). Zamyka się w sobie i wycofuje w pompatyczne, ambitne fantazje, by ochronić się przed głębokim uczuciem bezwartościowości wywołanym przez fakt, że matka nie kocha go naprawdę. Gigantomania pozwala mu wierzyć, że jest pełny i doskonały, odgradzając go jednocześnie od skrytego poczucia, że jest żarłoczną bestią, gotową mordować, żeby tylko się najeść i przeżyć. Pożywieniem tej bestii jest podziw.

Narcystyczna matka, ta osoba czuwająca nad pierwszymi latami dziecka, jest wspaniała, chronicznie zimna, ale nadopiekuńcza. Narusza autonomię swojego dziecka i manipuluje nim dostosowując je do swoich życzeń. Odrzuca tę jego część, która wydaje jej się nie do przyjęcia, wywołując w dziecku strach, że straci jej sympatię, jeśli wyrazi niezadowolenie. Na jego dziecięce wybuchy złości odpowiada gniewem albo wycofaniem. Dziecko nie jest w stanie poradzić sobie ze swoimi „brzydkimi” uczuciami, które grożą wybuchem i zniszczeniem więzi między nim a matką, więzi, od której zależy jego życie.

Wspaniałość matki wskazuje dziecku – i kształtuje – sposób na wyjście z rozterek. Matka sadza dziecko obok siebie na wspólnym tronie, dzieląc się z nim własną wielkością. Przyswajając sobie tę aurę specjalności, którą go otoczyła matka, dziecko może tworzyć sobie imponujące fantazje na swój temat, w które następnie ucieka. Fantazje te ostatecznie krystalizują się w strukturę psychiczną, którą nazywamy imponującym Ja. W tym momencie rodzi się nowy narcyz.

Jeśli chodzi o samowystarczalność, matka-narcyz jest przepełniona interpersonalnymi potrzebami. Złakniona ich jest bardziej niż większość ludzi, którzy czują, że mają w sobie coś dobrego. Jeśli ma przeżyć, musi znaleźć sposób na zaspokojenie swoich potrzeb, bez jednoczesnego uznania niezależnego istnienia osoby, na której chce się żywić. Przyznanie, że ktoś jest jej niezbędny, prowadzi do uczucia niedoboru, a to z kolei wiedzie wprost do pustki trudnej do zniesienia, zazdrości i złości. Żeby tego doświadczenia uniknąć, zamieszkuje w jednoosobowym świecie. Albo istnieje ona, a inni ludzie są wymazani, albo odwrotnie. W jej umyśle ona stoi na środku sceny, a reszta ludzi to zwykłe cienie za kurtyną. Takie rozwiązanie stwarza nową łamigłówkę: “jak mogę się nakarmić nie przyznając racji bytu żywicielowi?” Rozwiązanie polega na przeanalizowaniu ludzi i zrobieniu z nich częściowo obiektów nieożywionych. Taka osoba zaczyna spełniać funkcję „zaspokajacza potrzeb”, jak dowolny organ ciała. Nie trzeba brać pod uwagę całego człowieka.

Pomimo napompowanej wspaniałości, matka-narcyz nie jest gruboskórna, wręcz przeciwnie. Wiecznie czuje się urażona i źle potraktowana, zwłaszcza kiedy ludzie zdają się ignorować jej nadzwyczajność. Pomijanie jej szczególności natychmiast sugeruje narcyzowi, że ktoś może myśleć, że cesarz jest nagi, a dokładnie tego najbardziej się boi. Deptanie jej po odciskach doprowadza ją do wściekłości.

Rani ją, kiedy dziecku, które uważa za wyjątkowe, nie udaje się spełnić jej oczekiwań. Reaguje wtedy wściekłością, taką samą, jaką można by czuć do kończyny niezapewniającej podparcia. Jej dzieci i współmałżonek uczą się, że można ją uspokoić wspierając jej gigantomanię, a dziecko uczy się jej nie zawodzić.

Narcystyczna matka ma skłoność do przelotnych społecznych relacji, niewiele bowim osób chce stosować się do jej zasad. Ma entuzjastów, znajomych z pracy, ale niewielu przyjaciół. Najbliższe osoby to inni narcyzi, którzy utrzymują wygodny dystans, wymieniając jednocześnie gesty wzajemnego podziwu. Żadna ze stron nie wysuwa emocjonalnych żądań.

To jak życie w automacie, w którym różne emocjonalne smakołyki wyłożone są za szybą – z jedną zasadniczą różnicą. W tym automacie klient nie musi płacić. On ma prawo do jedzenia. Zachowuje dystans wobec ludzi w swoim świecie-automacie. Ponieważ nie jest psychotyczna i zupełnie pozbawiona kontaktu z rzeczywistością, od czasu do czasu zmuszona jest zauważyć obecność dobroczyńcy. Wtargnięciu tej idei w sferę emocjonalną zapobiec można przez umniejszenie wartości prezentu albo ofiarodawcy. Jeśli prezent jest niewiele wart, nie ma potrzeby odczuwania wdzięczności. Nie trzeba dodawać, że narcyz rzadko dziękuje. Narcyz potrafi być niezwykle czarujący, kiedy chce wywrzeć dobre wrażenie, ale jego słowa brzmią płytko.

Narcystyczna matka nie widzi na ogół potrzeby posunięcia się aż tak daleko, kiedy chodzi o rodzinę. Członkowie rodziny należą do niej i mają zaspokajać jej potrzeby. Jej dzieci, z racji braku uznania dla ich prób sprawienia matce przyjemności, czują się szczególnie rozbite – jest ona bowiem główną postacią w ich świecie. Kiedy oferują coś, co jest poniżej jej standardów, zawsze mogą liczyć na krytykę i zniewagi, pogłębiające i tak już dotkliwe zranienie.

Jeśli chodzi o dobór partnera – o ile nie wybierze sobie narcyza – będzie żyć z osobą, która ma poczucie niższości i musi się ukryć w związku. To jej odpowiada, bo nie nie chce udzielać głosu innej istocie. Często jej partner sam jest dzieckiem narcystycznej matki, jest już więc zindoktrynowany, i wykorzystywanie oraz lekceważenie bierze za miłość. Inni, dający się zwabić przez narcystyczną aurę, to ci, których zdrowy dziecięcy ekshibicjonizm został stłumiony. Okres zdrowego ekshibicjonizmu to czas, kiedy chłopczyk popisuje się swoimi mięśniami przed mamą, która ma okazać uznanie, albo kiedy dziewczynka pokazuje się tacie w swojej nowej sukience, by wzbudzić jego podziw. Jeśli rodzic zawstydzi dziecko za popisywanie się, potrzeba uwagi zostaje stłumiona i zepchnięta do podświadomości. Zepchnięcie takie oznacza, że potrzeba nie zostaje zaspokojona i będzie próbowała się wyrażać w wieku dorosłym w sposób nieuświadomiony. Taka osoba może wybrać sobie ekshibicjonistycznego partnera, żeby niejako z drugiej ręki osiągnąć zaspokojenie tej potrzeby.

Należy zrozumieć, że osobowość narcystyczna wykazuje poważną nieprawidłowość, coś, co w kategoriach medycznych można by nazwać chorobą. Ponieważ jednak medyczny model nie zajmuje się opisem ludzkiej osobowości, lepszą miarą skłonności narcystycznych może być stopień, w jakim dana osoba zdolna jest do prawdziwej opiekuńczości i miłości. Narcyz może być skuteczny zawodowo, ale często powstrzymuje go (albo ją) strach przed okazaniem się niedoskonałym. Taki niepokój może obniżyć inwencję twórczą, a na pewno podkopuje relacje z innymi ludźmi.

Imponująca matka-narcyz może w swoim świecie-automacie nie czuć pustki swojego życia, pomimo że jej narcystyczne cechy powodują cierpienia wszystkich, z którymi jest w zażyłym kontakcie. Zaczyna zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak (niekoniecznie z nią), dopiero wtedy, kiedy otoczenie przestaje podtrzymywać jej wybujałe iluzje, a jej nie udaje się spełnić oczekiwania wielkości. W tym momencie może wpaść w depresję i szukać ulgi w bólu poprzez psychoterapię.

Narcyz, który ma nadzieję zmienić się poprzez psychoterapię nie ma przed sobą łatwego zadania. Proces musi być żmudny, ponieważ wymaga przyznania się do ludzkich wad, dostrzeżenia, że potrzebuje innych ludzi, a ci mają wybór, czy chcą dawać, czy nie (nie można komenderować miłością). Oznacza to konieczność ponownego doświadczenia uczuć bezradności i bycia manipulowanym dzieckiem, które doznało znacznej krzywdy od niekochających rodziców. Będzie musiała zobaczyć tę pustkę życia kompulsywnie kontrolowanego przez potrzebę bycia przedmiotem podziwu i przez ostentacyjne osiągnięcia. Efektem jej walki o odkrycie prawdziwego Ja będzie umiejętność prowadzenia zwykłego życia, życia pełnego prawdziwych radości i smutków, a nie fikcyjnych przyjemności płynących z odbitego obrazu"

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 20:21:49 »
"Dorosłe dzieci narcystycznych rodziców i ich walka o prawdziwe Ja
Istnieje bardzo liczna grupa niezauważanych ofiar. Często nie szukają one pomocy, której potrzebują, nie rozpoznają bowiem, że cierpią z powodu problemu, dla którego istnieje rozwiązanie. Są to dzieci narcystycznych rodziców. Znam ich sytuację od środka, sama bowiem jestem jedną z nich.
Kiedyś przyjaciel zapytał mnie: “Kim są narcyzi? Czyż nie są to ludzie, który uważają siebie za kogoś wyjątkowego?” Odpowiedź brzmi: tak i nie. Wszyscy zdrowi ludzie mają się za szczególne, wyjątkowe jednostki, zdolne do osiągnięć i godne miłości, i nie jest przypadkiem, że dokładnie w ten sposób postrzegali ich w dzieciństwie rodzice. Ludzie stosunkowo wolni od cech narcystycznych (większość z nas jest nimi w pewnym stopniu obciążona) nie próbują wynosić się ponad innych. Nie są zainteresowani taką konkurencją. Mają kontakt ze swoimi emocjami i starają się postępować jak najlepiej i robić wszystko, co leży w ich możliwościach. Ich wzorce, zgodne z ich wewnętrznymi cechami, są realistyczne, bo ludzie ci mają dobre pojęcie o tym, kim są i co mogą osiągnąć (taka obiektywnosć nie jest bez znaczenia).

Narcyzi są zupełnie inni. Nieświadomie zaprzeczają nieujawnionemu i nieakceptowalnemu nędznemu obrazowi siebie poprzez napompowanie go. Zmieniają się w błyszczące, wspaniałe postacie, otoczone psychicznie nieprzenikalnym murem. Celem tego samooszustwa jest odgrodzenie się od dla budzącego grozę zewnętrznego krytycyzmu oraz od własnego morza wątpliwości.
Ta pełna paradoksów postać potrzebuje być przez wszystkich uważana za doskonałą. Osiągnięcie tego celu wymaga stworzenia dopracowanej persony (społecznej maski, objawianej światu). Persona potrzebuje publiczności, która ją będzie doceniać i oklaskiwać. Jeśli robi to wystarczająca ilość osób, narcyz odczuwa ulgę, że nikt nie jest w stanie przejrzeć jego charakteryzacji. Persona jest schematem obronnym, za którym można się skryć, jest jak sceniczne dekoracje w starych westernach. Kiedy spoglądasz za ten mur, znajdujesz… pustkę, nic. Podobnie narcyz, za swoim wspaniałym obnoszonym wizerunkiem czuje się pusty i pozbawiony wartości.
Ponieważ życie zorganizował sobie tak, żeby zaprzeczało jego negatywnym uczuciom na własny temat i utrzymywało iluzję wyjątkowości, rodzinie narcyza na siłę wyznaczona jest rola osób wspierających. Nie mają wyboru, jeśli zależy im na dobrych ukladach. Partner narcyza, żeby utrzymać małżeństwo, musi być nim oczarowany i uległy, a dzieci będą automatycznie powielać każdy obraz, który jest na nie projektowany.
Tu zaczyna się dramat. Narcyz nie może widzieć swoich dzieci takimi, jakie są, a wyłącznie jako odbicie swoich nieświadomych potrzeb. Nie pyta, dlaczego dzieci są takie wspaniałe (lepsze od wszystkich innych) albo takie okropne (najgorsze pod każdym względem), albo dlaczego w jego oczach ich wizerunek przeskakuje z jednej skrajności do drugiej, nie przyjmując wartości pośrednich. Dla niego one po prostu takie właśnie są.
Kiedy je idealizuje, ich zdolności postrzega jako wręcz mityczne. Takie napompowanie wskazuje, że dzieci wykorzystywane są jako przedłużenie jego imponującego ego. Kiedy je nienawidzi, a ich cechy są według niego nie do przyjęcia, to projektuje na nie własne znienawidzone przez siebie cechy. Czy je idealizuje, czy oczernia, pozostaje całkowicie nieświadomy, że to co widzi jest projekcją i że jego wizje nakładają na jego dziecko ogromny ciężar.
To niesamowite, jak wcześnie rozpoczyna się proces projekcji. Zanim dziecko zostało poczęte, już narcystyczny umysł przydzielił rolę swojemu potomkowi. Oczekiwane cechy potwierdzane są przez subtelne zachowania płodu w łonie, a kiedy dziecko przychodzi na świat, rodzic zaczyna zatwierdzać swoje projekcje przez interakcje z dzieckiem.
Przykładem tego może być narcystyczny ojciec, który był w stanie powstrzymać doświadczanie własnej słabości, odnajdując ją w osobowości swojej czterotygodniowej córki. Nigdy nie zakwestionował słuszności swoich spostrzeżeń – takie myśli pojawiały się sporadycznie, ale były natychmiast odrzucane, a najlepszą obroną przed nimi jest skupienie się na wadach innych, włącznie z wadami własnego dziecka. Narcyz podpiera swoją tezę oceniając fizyczne ruchy córki jako słabowite i pozbawione energii. Oczywiście córka jest “biologicznie gorsza”. Charakterystyka dziecka zostaje przyklepana, a jego los przesądzony.
Matka powiela pogląd partnera, nieświadomie tłumiąc własne wątpliwości i odmienne spostrzeżenia. Na jej myślenie wpłynął fakt, że mąż będzie ją akceptował tylko wtedy, kiedy ona się z nim zgodzi. Jest w nim teraz zakochana i nade wszystko chce go zadowolić. Dodajmy, że ten, kto poślubia narcyza, robi to często po to, żeby poprawić kiepskie poczucie własnej wartości przez podpięcie swojego ego pod ego kogoś, kto promieniuje wspaniałością. Takie osoby przeraża perspektywa odrzucenia przez partnera i zawsze gotowe są odpowiadać w wymagany sposób.
Dziecko dorastało zgodnie z planem rodziców. Dziewczynka stała się wyraźnie uległa, często zwracając się do swojego narcystycznego ojca o podjęcie za nią decyzji. Po matce przejęła uległość – jako właściwy sposób wyrażania kobiecości i relacji z mężczyznami. Tylko taką bowiem rolę mógł zaakceptować u kobiety narcystyczny ojciec.
Jedną z cech dziecka narcystycznego rodzica jest tendencja do hurtowego przyjmowania wartości od rodziców zamiast tworzyć je na miarę własnej osobowości. Narcyzi cenią dzieci będące dokładnymi ich kopiami, jakakolwiek bowiem zmiana czy różnica w stosunku do prototypu odbierana byłaby jako krytycyzm.
Młoda kobietka staje się “idealną” córką, posłusznie powielając dorobkiewiczowskie wartości rodzica. Gra w tenisa, uczy się żeglarstwa, zna francuski, wakacje spędza podróżując po Europie. Nie wybija się w żadnej z dziedzin, prawdopodobnie dlatego, że niczemu nie towarzyszy pasja. Jej jaźń nie jest zaangażowana w nic, co ona robi. Martwi się, że mimo wkładanych wysiłków, nie przejawia żadnego talentu. Mimo że nieco przy kości, jest niewątpliwie dziewczyną atrakcyjną, a jednak prawie nigdy nie umawia się na randki. Żaden z młodzieńców, których spotkała w życiu, nie mógł mierzyć się z jej tatą.
Jest zgodna, zawsze uśmiechnięta i przytakująca, podejrzanie wolna od wszelkich złośliwości. Prawdę powiedziawszy, jest nieco nudna. Z niezrozumiałych powodów ten chodzący ideał uprzejmości zaczyna nękać coraz silniejsze uczucie furii, co wprawia ją w zakłopotanie. Dlaczego odczuwa złość, skoro wszystko w jej świecie jest takie doskonałe? Nigdy nie widziała nic szkodliwego w wywieranej na nią presji stania się nienagannym egzemplarzem pokazowym. Takie myśli stanowiły tabu.
Straciła kontrolę nad swoją złością. Uczucie przybrało formę lęku, lęku, że cały świat legnie w gruzach, a wszystko zostanie zdmuchnięte jak w nuklearnej zagładzie. Obsesja ta odzwierciedlała projekcję jej stłumionych wybuchowych uczuć. Na szczęście lęki te zaprowadziły ją na psychoterapię. Rodzice byli zdenerwowani faktem, że córka potrzebuje pomocy, uderzało to bowiem w wizerunek ich jako rodziców. Dziecko musiało znaleźć się na skraju obłędu, żeby ktokolwiek z rodziny zdecydował się przyznać, że coś jest nie w porządku.
Potomstwo narcystycznych rodziców dorasta wypełniając wyznaczone role. Mogą wyczuwać, że żyją w kłamstwie, nie wiedzą jednak, co z tym uczuciem nieautentyczności zrobić. Próbują więc ze wszystkich sił stać się tym, czego się po nich spodziewa, jakby ich uczucie niepokoju wynikało z niewłaściwego wypełniania roli. Jeśli rodzice postrzegają ich jako sromotną porażkę czy nieszczęsne ofiary losu – od ich wyglądu po siłę umysłu – to tym właśnie się stają. Jeśli pokazuje im się, że są wspaniali i stać ich na wiele, to – szczególnie kiedy mają wrodzoną zdolność do wypełnienia silnej roli – stają się siłą napędową społeczeństwa.
W głębi duszy dzieci narcystycznych osób, gloryfikowane albo poniżane przez nieustannie wartościujących rodziców, czują się nikim, ponieważ muszą czymś „być”, żeby zaskarbić sobie rodzicielską miłość. Uwarunkowana miłość nie zapewnia wsparcia wewnętrznemu Ja. Tworzy ludzi, którzy nie mają osobistej wartości. Wychowywane na warunkowej miłości, dzieci osób narcystycznych same stają się warunkowe. Mają się za nierzeczywiste."

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 20:14:20 »
"Istnieje bardzo liczna grupa niezauważanych ofiar. Często nie szukają one pomocy, której potrzebują, nie rozpoznają bowiem, że cierpią z powodu problemu, który daje się rozwiązać. Są to dzieci mniej lub bardziej narcystycznych rodziców. Aczkolwiek jest możliwe, że jeden z rodziców (albo obydwoje) może cierpieć na narcystyczne (albo inne) zaburzenie osobowości, nie o to tym razem chodzi. Stosowany tutaj termin narcystyczny używany jest raczej w sensie opisowym niż klinicznym.

Będziemy więc mówić o osobach dorastających w systemie narcystycznej rodziny, a nie o osobach cierpiących na narcystyczne zaburzenia osobowości. Napisano na ten temat dwie doskonałe książki, niestety obie są w języku angielskim i nie zostały jak dotąd przetłumaczone na język polski, a szkoda. Są to: „The Narcissistic Family” autorstwa Stephanie Donaldson-Pressman i Roberta M. Pressman, zajmująca się rodzinami – wydawałoby się – zupełnie normalnymi, a jednak wywierającymi szkodliwy wpływ na rozwój dziecka, oraz „Trapped in the Mirror” dr Elan Golomb, traktująca o rodzinach, w których przynajmniej u jednego z rodziców cechy narcystyczne były bardzo silne, a model rodzicielski mocno zaburzony. Ten wpis oparty jest na pierwszej z tych książek.

Narcyzm oznacza zaabsorbowanie sobą, brak prawdziwej troski o innych, pewną super-powierzchowność, zainteresowanie zewnętrznym wyglądem, wewnętrzną pustkę, dystans oraz niechęć do wchodzenia w bliskie relacje i do dawania. Te cechy będą opisywać wzory rodzicielskie w narcystycznej rodzinie. I chociaż te same cechy mogą również pojawiać się w opisach narcystycznych zaburzeń osobowości, to w tym przypadku stanowią one jedynie wierzchołek góry lodowej.

Związki pomiędzy doświadczeniami dzieciństwa a ich konsekwencjami dla dorosłego zachowania od dawna fascynowały obserwatorów ludzkiego zachowania. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się wpływ najbliższej rodziny na rozwój osobisty. W ostatnim dziesięcioleciu pojęcie “dorosłe dziecko alkoholików” (DDA) pomogło zrozumieć niemal zupełnie przewidywalne skutki dorastania w rodzinie osób nadużywających alkoholu. Terapeuci pracowali z pacjentami cierpiącymi na niskie poczucie własnej wartości, niezdolność do utrzymania bliskich związków, i/lub zablokowane drogi do zrozumienia swojej sytuacji.

Ale co z osobami, które miały cechy DDA, ale ich rodzice nie pili i nie stosowali przemocy? Wśród cech tych dorosłych dzieci dominują chroniczna depresja, niezdecydowanie i niepewność siebie.

„W tej populacji znaleźliśmy też wspólne cechy związane z zachowaniem: chroniczna potrzeba dogadzania innym, niezdolność określenia własnych uczuć, chęci i potrzeb oraz potrzeba stałego bycia docenianym. Ta grupa pacjentów czuła, że rzeczy złe, które im się zdarzają, są jak najbardziej zasłużone, podczas gdy te dobre przytrafiają im się prawdopodobnie wskutek jakiejś pomyłki albo przypadku. Mieli trudności z byciem asertywnymi, a w skrytości doświadczali wszechogarniającego poczucia wściekłości i bali się, że może ono wypłynąć na powierzchnię. Czuli się jak papierowe tygrysy – często bardzo żli, ale łatwo dający się powalić. Ich relację z innymi charakteryzowały nieufność i podejrzliwość (granicząca z paranoją), przeplecione często z tragicznymi w skutkach sytuacjami całkowitego i nieroztropnego zaufania i odsłonięcia się. Byli chronicznie niezadowoleni, ale bali się być postrzegani jako osoby wiecznie jęczące albo uskarżające się, gdyby wyrazili swoje prawdziwe uczucia. Wielu potrafiło ukrywać swój gniew przez bardzo długi czas, po czym stawali się wybuchowi z powodu stosunkowo mało znaczących spraw. Mieli poczucie pustki i braku satysfakcji ze swoich osiągnięć – zdarzało się to nawet osobom, które wyraźnie odnosiły spore sukcesy. Lista tych osób obejmowała profesjonalistów, obsesyjnie zaangażowanych w swoje przedsięwzięcia, którzy jednak nie byli w stanie osiągnąć sukcesu na poziomie, który by ich satysfakcjonował. W związkach osoby te często znajdowały się w powtarzających się sytuacjach bez wyjścia.” – [The Narcissistic Family]

W ten sposób zidentyfikowany został wzór interakcji, opatrzony terminem narcystyczna rodzina. We wszystkich tych rodzinach pojawia się jedna wszechobecna cecha: potrzeby rodzica mają pierwszeństwo przed potrzebami dzieci. Potrzeby dzieci nie tylko są tu drugorzędne dla ich rodziców, ale często są poważnie problematyczne. Jeśli by zbadać narcystyczną rodzinę według którejś ze znanych skal rozwojowych (np. Maslowa albo Eriksona), okazałoby się, że najbardziej fundamentalne potrzeby dziecka – potrzeba zaufania i bezpieczeństwa – nie są zaspokojone. Ponadto, odpowiedzialność za zaspokojenie potrzeb przesuwa się z rodzica na dziecko.

W narcystycznej rodzinie zachowanie dziecka oceniane jest nie w kategoriach możliwych uczuć doświadczanych przez dziecko, ale pod względem jego wpływu na rodzica. Na przykład w zdrowej rodzinie otrzymanie przez dziecko kiepskiej oceny na świadectwie szkolnym powiadamia rodziców o istnieniu problemu. Taka sytuacja jest wówczas badana pod kątem potrzeb dziecka i jego rozwoju – praca jest dla niego zbyt ciężka, dziecko jest narażone na stres, potrzebuje pomocy, zajęć w małych grupach, wsparcia itp. W narcystycznej rodzinie ten sam problem badany jest w kontekście trudności, jaką sprawia rodzicom – dziecko jest nieposłuszne, leniwe, żenujące albo po prostu szuka ekstra uwagi.

W tym przykładzie, zdrowa rodzina zareagowałaby wyrażając troskę o uczucia dziecka i przedstawiłaby jego niską ocenę szkolną nie jak osobiste niepowodzenie, ale jak problem do rozwiązania. Natomiast w rodzinie narcystycznej reakcje rodzica(ów) wskazują dziecku, że jego uczucia mają niewielkie znaczenie lub zupełnie się nie liczą. Dziecko nie ma problemu, ono jest problemem. Idąc krok dalej, to nie dziecko ma potrzebę (poradzenia sobie z dysleksją, lękiem, opóźnieniem rozwoju, depresją), ale raczej dostaje etykietkę (jest leniwe, głupie, pośmiewisko klasy, nieudacznik itp). Pierwszorzędne znaczenie mają konsekwencje czynów dziecka dla rodziców. Z czasem dzieci te dowiadują się, że ich uczucia są o małej albo negatywnej wartości. Zaczynają odcinać się od swoich uczuć, tracić z nimi kontakt. Często to zaprzeczenie uczuć jest istotne dla dziecka, ponieważ wyrażanie ich tylko dolewa oliwy do ognia. Zamiast zrozumienia, rozpoznania, i uznania za ważne własnych potrzeb, dzieci te rozwijają przesadne poczucie swojego wpływu na potrzeby ich rodzica(ów).

Rzeczywiście, dzieci te stają się odbiciem emocjonalnych potrzeb swoich rodziców. Potrzeby rodzica stają się ruchomym celem, na którym starają się skupić. Ponieważ poczuwają się do odpowiedzialności za poprawianie sytuacji nie posiadając potrzebnej do tego mocy ani władzy, dzieci pogłębiają swoje poczucie niepowodzenia. Ponadto nie udaje im się nauczyć, jak zapewnić prawo bytu własnym uczuciom i wyjść na przeciw swoim potrzebom. Z czasem, dzieci te doznają drętwienia uczuć. Jako osoby dorosłe nie potrafią rozpoznać, co czują, poza różnymi stopniami rozpaczy, frustracji i niezadowolenia.

Droga powrotu do zdrowia wiedzie przez zrozumienie, że nie jest się odpowiedzialnym za postępowanie rodziców ani nie było się w stanie zapanować nad nim w okresie dzieciństwa. Obejmuje jednakże również rozumienie, że w wieku dojrzałym ma się kontrolę nad powrotem do zdrowia i jest się za to rzeczywiście odpowiedzialnym. Innymi słowy, dziecko z zaburzonej rodziny jest ukształtowane przez zaburzone postępowanie rodziców, ale – jak dorosły – już nie musi się z tym identyfikować.

"

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 20:10:10 »
"Skrzywiona odpowiedzialność

W zdrowej sytuacji rodzinnej, rodzice przyjmują odpowiedzialność za zaspokojenie różnorodnych potrzeb ich dzieci. Własne potrzeby zaspokajają samodzielnie, z pomocą partnera i/lub innych odpowiednich osób dorosłych. W takiej rodzinie panuje niezmienne nastawienie, że dzieci nie są odpowiedzialne za zaspokajanie potrzeb swoich rodziców. Dzieci są raczej “odpowiedzialne” za stopniowo uczenie się, w jaki sposób niezależnie zaspokajać własne potrzeby. Po dzieciach oczekuje się, że – przy wsparciu rodziców – zaangażują się w osiemnastoletni mniej więcej proces uczenia się, jak samemu troszczyć się o siebie. Jeśli proces ten będzie przebiegał jak należy, dzieci nauczą się również jak później być rodzicami, którzy będą potrafili zatroszczyć się o własne potrzeby emocjonalne i zaspokajać potrzeby ich własnych dzieci. Bradshaw tak o tym pisze:

“To, czego dziecko chce najbardziej, to silny ale rozumiejący opiekun, którego potrzeby będą zaspokojone dzięki współmałżonkowi. Taki opiekun musi rozwiązać ten problem w ramach swojego związku i musi mieć poczucie odpowiedzialności za siebie. Jeśli tak jest, taki opiekun będzie mógł być dostępny dla dziecka i zapewni dziecku to, czego ono potrzebuje.”

W rodzinie narcystycznej odpowiedzialność za zaspokojenie emocjonalnych potrzeb jest wypaczona – zamiast spoczywać na rodzicach, przesuwa się na dziecko. Dziecko staje się odpowiedzialne za zaspokajanie rodzicielskich potrzeb, a tym samym pozbawione jest okazji do niezbędnego eksperymentowania i rozwoju"

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 20:06:54 »
“Chory narcysta np moze panicznie sie bac okazac swoje slabosci, bo za malego zostal wytresowany do tego ze okazywanie slabosci jest zabronione. Jego matka bowiem nie znosila dziecka slabego, potrzebujacego jej opieki – dziecka ktorym nalezy sie zajc, pomoc mu – matkowac mu.
Dziecko wiec staje sie grzeczne dla matki i przestaje okazaywac swoja slabosc, swoje zranienia, bo wtedy byloby niewygodne dla matki.
Bo gdyby bylo prawdziwe, to matka by go zwrzeszczala, odrzuciala, pobila, wysmiala, zostawila itp….
Gdy nikt temu dziecku wtedy nie da w jakis sposob znac, ze jest ranione, to takie dziecko nie bedzie mialo innej mozliwosci, jak przejac poglady matki (internalizacja, introjekcja), ze okazywanie slabosci, robienie bledow, nie wiedzenie czegos itp, jest czyms zlym.
Gdy juz dziecko przejmie te poglady matki, to te poglady nie stosuje tylko do oceniania innych, ale tez do oceniania siebie samego (-> ta wiecznie karcaca matka w glowie)

Chory narcysta zyje wiec wiecznie z batem w swojej glowie. I zeby ten bat go nie bil – jak kogos w deprescji – zaczyna idealizowac siebie, a wszystkie swoje negatywy (prawdziwe, czy mamusiowe) projektuje na innych ludzi.
Dlatego z rasowymi narcystami tak ciezko jest wytrzymac. Bo im sie wydaje ze oni zawsze sa w porzadku (wobec wymagan tej chorej matki w glowie), a ze tylko inni sa beznadziejni i do niczego.
Narcysta jest takim nowym wcieleniem swojej matki terorystki, jej idealna kopia – innym dowala w idenyczny sposob, w jak on byl kiedys krzywdzony przez swoja matke.

Np, gdy matka lubiala dziecko nigdy nieplaczace, to pozniej, jej dorosle dziecko, swoj bol bedzie juz umialo ukryc przed soba i swiatem, ale bedzie pogardzac lzami innych ludzi, ktorzy maja wewnetrzna wolnosc, zeby plakac.

Typowe dla rasowych narcyzow jest to ze nie znosza, nie toleruja spontanicznych uczuc u innych – cos na zasadzie: “ja tak nie moge, to tobie tez zabronie”

Rasowy narcysta moze odnosic tylko sukcesy, bo przeciez jego matka potrzebowala wygodnego dziecka, ktore nigdy nie ma zadnych problemow, ktore jest zawsze zwycieskie, ktore prestuje, ktore nic od niej nie wymaga, jest samowystarczajace pod kazdym wzgledem -> grzeczne dla niej

Tylko ze takie zycie to oczywiscie jedna wielka mekola. Narcysta “leczy” wiec swoje emocjonalne wykastrowanie, poprzez wyzywanie sie na innych. Ci inni sa wiec zawsze wszystkiemu winni – chory narcysta jest przeciez zawsze grzeczny.
Ci inni popelniaja bledy – narcysta bledow nie popelnia, zeby tej mamusi w glowie nie doprowadzic do wscieklosci.
Itp itd
Wiec bycie rasowym narcysta to ciezka sprawa, bo 24 godz na dobe, 7 dni w tygodniu, trzeba byc “silnym” dla tej okrutnej mamusi w glowie, ktora najmniejszego potkniecia nie wybaczy.
I najgorsze co mozna dac narcyscie, to empatie. Bo rasowy narcysta odbiera empatie dla jego falszywego Ja jako slabosc, glupote, pretekst zeby komus na glowe wskoczyc i go zmielic i w ten sposob podbudowac swoja “wspaniala” fasade dla “kochanej mamusi”


Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 20:04:00 »
Syndrom odrzucenia

"Rodzice wychowując swoje dzieci przekazują im swoje cechy. Przykładowo matka lubi się wymądrzać, dziecko rośnie i widzi to, uczy się tego. Później kiedy już jest dorosłe stosuje takie same sztuczki. No i np lubi się wymądrzać, matka to widzi i wkurza się, mówi “przestań tak się wymądrzać, gówniaro!”. Matkę denerwuje to, wkurza się. Ten problem jest złożony, jest jak domino, jak fraktal"
“Od chwili narodzin sposób, w jaki rodzice reagują na potrzeby swojego malucha, stanowi główny czynnik kształtujący osobowość dziecka. Zauważcie, że nie chodzi tu o “stopień, w jakim rodzice zaspokajają potrzeby dziecka”. Nie. Klucz do rozwoju osobowość dziecka znajduje się w osobowości rodzica; innymi słowy – w rozwoju osobowości dziecka nie chodzi tylko o to, co rodzić robi, ale jak to robi.” - z książki “To wszystko wina twoich rodziców?”, Philip Van Munching, Bernie Katz
"Im bardziej matka wkurza się na swoje dzieci tym bardziej i coraz częściej okazuje im to. Dzieciaki to widzą i to na nich wpływa. Doświadczają wtedy tego co się nazywa “odrzuceniem”. Dziecko zostaje odrzucone od swojej matki lub ojca, albo dwoje naraz, i chyba najczęściej jest tak że właśnie od dwojga naraz.

Kiedy dziecko zostanie odrzucone odnosi się do swoich rodziców z pogardą. Dalsze stosunki raczej nie są w porządku.

Jeśli jesteś rodzicem i masz problem w kontaktach ze swoimi dziećmi, a chcesz to naprawić, powinieneś przede wszystkim rozpocząć od samego siebie, a skończyć na relacjach z twoimi dzieciakami. To naprawdę nie jest ich wina że zostali wychowanie tak a nie inaczej przez… ciebie. Pretensje tylko do siebie.

Jeśli jesteś potomkiem swoich rodziców i chcesz coś zrobić aby poprawić stosunki z rodzicami, musisz przedrzeć się przez las, poznawania siebie. Obserwuj siebie i swoich rodziców.

Jak to Susan Forward napisała w swojej książce, jeśli dziecko doświadcza negatywnych cech procesu wychowania, ale i też dobrych które to kompensują, wtedy jest w miarę normalnie. To taka delikatna równowaga. Jeśli wskazówka przechyli się za bardzo na jedną czy drugą stronę wtedy mamy nie normalny proces wychowawczy, a samo dziecko odpowiednio sie temu przyporządkowuje. Forward napisała że w dzisiejszych czasach jest masa rodzin gdzie wskazówka delikatnej równowagi przechyla się na stronę cech negatywnych. Wtedy to sami rodzice są toksyczni a dziecko… Dziecko będzie adekwatne do tych cech, można się domyślić że nic dobrego z tego nie będzie.

Więc ktoś tu zapomniał o czymś takim jak równowaga w procesie wychowania, o dobrych i złych cechach. Wszystko to definiuje jacy ludzie chodzą po tym świecie, jakie mamy społeczeństwo, jaką będziemy mieli przyszłość. Wydaje się że nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, chyba dlatego że nikt nie dostrzega problemu, skoro czegoś nie widać tego nie ma.

Moja matka wychowując moją młodszą siostrę serwuje jej na co dzień właśnie dużo takich cech negatywnych:

•krytyka tego co robi, nie rób tak, rób tak jak ja robię bo inaczej będzie źle, popsujesz coś!
•poniżanie poprzez mówienie że jest niemądra, głupia, że nie będzie się chciał z nią nikt bawić
•jest nie potrzebna, sprawia tylko kłopot, matka jest za stara na wychowywanie kolejnego dzieciaka
•idź do ojca, idź do matki, sama się pobaw, nikt się z tobą nie będzie bawił
•sama naucz się robić sobie jedzenie (ma 6 lat), daj mi święty spokój!
•inne
Jest tego więcej, jest i tak już za wiele, jest zdecydowanie za wiele, za dużo, a za mało pozytywnych cech.

Konsekwencje

Dziecko zamyka się w sobie, obraża się, nic nie mówi. Matka narzeka na brak kontaktu z dzieciakiem. Nie ma się czemu dziwić że dziecko się odcina od…. toksycznego rodzica. Dzieciak stracił humor, więcej czasu jest bardziej smutne aniżeli uśmiechnięte. Jest nie pewna, jest strachliwa, boi się. Jest nadmiernie przywiązana do matki. To przywiązanie to taki paradoks, wyjaśnia go Pia Mellody w swojej książce “Toksyczne związki”, mianowicie chodzi o uzależnienie od rodzica. Rodzic jest nadmiernie opiekuńczy przez co dziecko nauczyło się wyręczenia przez mamę niż samo ma coś zrobić.

To jest samo nakręcająca się spirala, niczym czarna dziura i tak jest w wielu rodzinach. Występują coraz gorsze stosunki, nic się nie poprawia jest tylko gorzej. Rodzice chcą coś zrobić, robią i tylko pogarszają sprawę. Jak już wspomniałem, trzeba zacząć od siebie a nie od kogoś, ponieważ powtarzamy wzorce które są… destruktywne.

Wspomniałem o moim stosunku do rodziców, szczególnie do matki. Na początku zwykle występuje “ścieranie sie charakterów”. Polecam po obserwować matkę czy ojca kiedy się wkurzysz, przeanalizować jaki czynnik to spowodował, czynnik psychologiczny np mądrzenie się, poniżanie, wywyższanie się itd. Jakie elementy zwracają uwagę obserwatora. Później przyrównać to do siebie i obserwować czy też to posiadamy.

Warto też przyjrzeć się technikom wychowawczym takim jak np manipulacja, zastraszanie itd.

Ostatecznie można dojść do gorzkiej i bolesnej prawdy, mianowicie tego co to wszystko powoduje, jaki charakter to tworzy. To jaki jesteś, to jaki jest człowiek, zawdzięczamy naszym rodzicom, czy ktoś jest na sali idealny i nic absolutnie nie chciał by zmienić u siebie? Znaczy się czy wszyscy akceptują swoje życie i uważają że mają naprawdę dobre życie? Zapewne pojawią się wyjątki, ale to wyjątki, co z całą resztą?

Cóż, ja wiem że ja tkwie w bagnie, widzę to bagno i wiem że warto z niego wyjść.

Mam akurat przed sobą taki cytat:

“Prawie wszyscy dorośli, dzieci toksycznych rodziców, bez względu na to, czy byli bici jako malcy, czy pozostawieni samym sobie, seksualnie znieważeni czy traktowani jak głupcy, przesadnie chronieni czy też przeciążeni poczuciem winy cierpią na zaskakująco podobne symptomy: zachwianie poczucia własnej wartości prowadzące do autodestrukcyjnych zachowań. W pewien sposób wszyscy oni czują się bezwartościowi, niekochani i nieadekwatni. Uczucia te wynikają w znacznej mierze z faktu, że dzieci toksycznych rodziców, czasami świadomie, czasami nieświadomie, same siebie winią za rodzicielskie zniewagi. Bezbronnemu, zależnemu od rodziców dziecku łatwiej jest poczuć się winnym i zasłużyć na gniew tatusia za zrobienie czegoś “złego”, niż uznać przerażający fakt, że tatusiowi, który powinien je otaczać opieką, nie można zaufać.

Kiedy te dzieci stają się ludźmi dorosłymi, nadal dźwigają ciężary winy i nieadekwatności, co powoduje, że jest im wyjątkowo trudno zbudować pozytywny obraz samego siebie. W rezultacie brak pewności siebie i poczucia własnej wartości może odbić się na każdym aspekcie ich życia.” - z książki “Toksyczni rodzice”, Susan Forward

Myślę że odrzucenie najczęściej ma miejsce kiedy wychowujący rodzic jest narcyzem. Osoba która myśli o sobie, mówiąc w uproszczeniu."

Semira

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 19:30:22 »
Uwazam,ze jak ktos bedzie chcial to moze naprawde duzo skorzystac z Twoich postow ,bo sama dla siebie wylapalam kilka perelek:)

Iustitia

  • Gość
[#]   « 2012-07-26, 19:28:18 »
Nie o to chodzi, to jest wątek ulatwiający pracę nad sobą przez przedstawienie mechanizmow dysfunkcyjnych, które dość często są wypierane. Zgromadzenie ich w jednym miejscu może pomoc. Nie, to nie jest moja wiedza, to są cytaty dosć specyficznie przeze mnie dobrane i co Ktokolwiek z tym zrobi wolna wola, dlatego tu wlaściwie nie ma gotowych recept co dalej, jak to przepracować do końca po to by się uwolnić. Kto będzie chcial-znajdzie sposób.
Więc luz:)