Autor Wątek: Relacje z ludźmi  (Przeczytany 44909 razy)

Wiking23

  • Wiadomości: 393
  • Płeć: Mężczyzna
    • c
  • Status: Obserwator
[#]   « 2017-03-08, 12:19:48 »
Kiedys sobie przypomnialem ze jako dopiero co zaplodniona komorka bylem odrzucany przez cialo mamy. Wtedy walczylem o przezycie i im bardziej bylem odrzucany (i atakowany) tym bardziej sie wczepielem by przezyc.
To chyba jest indywidualne, bo u mnie to zadziałało tak że wymyśliłem sobie że muszę być kochany, i akceptowany aby przeżyć, tudzież, dostosowywać się do oczekiwań matki, aby przeżyć, za cenę porzucenia siebie prawdziwego. Co jak teraz napisałem, to aż śmieszne mi się wydało a może smutne, że aby przeżyć, tak naprawdę zabiłem siebie ;(

Jarek

  • Gość
[#]   « 2017-03-06, 17:57:31 »
Ostatnio mam sporo refleksji w temacie jak inni mnie traktuja i jak ja reaguje na to. Mozna to podciagnac pod samoswiadomosc i swiadomosc zwierciadla czyli ze otoczenie    odzwierciedla mi mnie samego, moje wzorce, postawy.
  Zaczne od tego ze w pracy czesto spotykam sie z wyrazami agresji ze strony pacjentow. Sa to rozne formy agresji pasywnej, werbalnej i tez fizycznej. Coz, taka specyfika pracy. Jeden przypadek jest jednak szczegolny. Mezczyzna, chory psychicznie swoim zachowaniem wzbudza we mnie agresje. Tak mnie czasami wkurza ze mam nawet ochote mu przylozyc. Oczywiscie nie robie tego ale samo to doswiadczenie pozwolilo mi odkryc w sobie spore poklady nieuswiadomionej wlasnej agresji. Teoretycznie, gdybym go zle potraktowal to moznaby to okreslic jako zle traktowanie z mojej strony. Patrzac jednak z innej strony uswiadomilem sobie ze ten mezczyzna (przy okazji byly karateka) potrzebuje doswiadczac agresji, ze sa w nim wzorce przejawiania agresji wzgledem siebie. Tak wiec swoim zachowaniem szuka ofiar by w nich pobudzic (w tych ktorzy ulegna) agresje by ja w stosunku do niego wyrazili. Gdybym w sobie juz mial uzdrowiona agresje to takie zachowanie by nic we mnie zapewne nie pobudzilo. Wedlug wiedzy Lazariewa, jak to rozumiem, poprzez takie zachowania zabija sie w sobie milosc do Boga i do siebie.
 Nastepne przyklady ktore ostatnio przezywalem w swoim zyciu sa poniekad odwrotnoscia tego co opisalem na poczatku. Otoz, tez w pracy, osoba z ktora wspolpracuje zjawia sie by mi pomoc w pracy zawsze na sam koniec, czy to doslownie przed rozpoczeciem przerwy, czy pod koniec pracy. Robi to tylko w stosunku do mnie. Moja reakcja jest frustracja i poczucie ze jestem lekcewazony, pomniejszony. Znajac ta osobe wiem ze jest w niej sporo pychy i wzorcow wywyzszania sie i stawiania wyzej w hierarchii. Mozna powiedziec ze jestem zle traktowany ale czuje tu ze to wzorzec we mnie dogrywa sie z wzorcami zachowan w kolezance z pracy. Jak pamietam to wlasnie takie reakcje doswiadczalem w moich rodzinnych relacjach. Inaczej mowiac wzorzec domaga sie potwierdzenia i bedzie szukal okazji by zaistniec prowokujac otoczenie do okreslonych zachowan . Ten co sie pomniejsza szuka takiego co sie chce wywyzszac. Cos mi jednak swita w glowie ze i cos takiego we mnie tez moze siedzi. Ufff, nielatwo odkrywac takie sprawy w sobie.
  Nastepny przyklad tez w zwiazku z odczuciem ze jestem lekcewazony  i niewazny. Niedawno wyslalem pewna sume pieniedzy do osoby ktora cenie i szanuje jako wyraz wdziecznosci. Klopot polega na tym ze po prawie 4-ch tygodniach pieniadze nie zostaly odebrane, pomimo podziekowania i zapewnienia ze zostanie to zrobione. Moja reakcja na to; znowu poczucie bycia zlekcewazonym i pomniejszonym polaczone z lekkim rozczarowaniem. Czyli ze ta osoba przez swoje zachowanie pobudzila we mnie takie reakcje i odczucia ale znow mozna na to spojrzec ze wzorzec we mnie pobudza otoczenie do odpowiednich zachowan by potwierdzic swoje istnienie. Dodam ze znajac ta osobe ufam ze potrafi byc wdzieczna ale z drugiej strony ta sytuacja moze tez pokazywac co w sobie moze miec do uzdrowienia. Tak to czuje.
  Cala historia z byciem lekcewazonym, pomniejszanym pokazuje ze ja tak siebie traktuje. Otoczenie mi to odbija.
  Jeszcze jeden przyklad. Wzorce bycia niechcianym i odrzucanym. Wiele razy to odczuwalem ze strony rodziny ale i tez ze strony mojej partnerki zyciowej. Ostatnio zaczynam sobie z tym dawac rade i wiem ze ludzie mi to odzwiarciedlaja sposobem w jaki mnie traktuja. Kiedys to bylo bolesne a teraz jestem na etapie godzenia sie ze soba (wiec i z innymi) i czuje ze dam rade z tym wzorcem. Kiedys sobie przypomnialem ze jako dopiero co zaplodniona komorka bylem odrzucany przez cialo mamy. Wtedy walczylem o przezycie i im bardziej bylem odrzucany (i atakowany) tym bardziej sie wczepielem by przezyc. W koncu stanelo na moim ale za cene przeniesienia wzorca na relacje z innymi. To tak jakbym wewnetrznie potrzebowal tego odczucia ze jestem niechciany, odrzucany by przezyc. To moze wyzwalac duze energie do dzialania.  Moja partnerka natomiast odkryla w sobie ze (odrzuce cie zanim ty mnie odrzucisz) no i sie tak przyciagnelismy do siebie.

Arwena

  • Wiadomości: 203
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2016-04-29, 21:35:15 »
Trzeba wyczuć komu można coś dobrego powiedzieć bo czasem mogą być dziwne powikłania :))

Haha, ja uważam na to co mówię, ale na takiej zasadzie, że "pilnuję" tego z poziomu uczuć. Kiedyś dużo się nad takimi rzeczami zastanawiałam i analizowałam, teraz po prostu czuję czy warto coś powiedzieć, czy lepiej trzymać język za zębami. Co do wyznawania uczuć, też oczywiście mówię takie rzeczy osobom, które są na to otwarte, a nawet jeśli nie są - to ja podejmując decyzję, że z tym wychodzę do tej osoby czuję się z tym niewinnie i w porządku, bez względu na jej interpretacje. I dzięki temu nie ma żadnych dziwnych sytuacji, przynajmniej z mojej strony, bo do mnie to wtedy nie dociera.

ontoja

  • Wiadomości: 1 228
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2016-04-29, 15:10:29 »
"
Lubię mówić ludziom, że są cudowni, wspaniali, jedyni w swoim rodzaju. Sprawia mi to dużą przyjemność. Ostatnio też coś mi się takiego odblokowało, że zaczęłam mówić też do ludzi że ich kocham. Nie za często, ale kiedy już to czuję to się nie krępuję. Zdarzyło mi się to pierwszy raz kiedy składałam życzenia koleżance z pracy. Wiem jakie ma problemy i jakie ma marzenia i wiedziałam co potrzebowała usłyszeć. Podkreśliłam, że w nią wierzę i jak cudowną osobą jest. Ona się totalnie rozkleiła i mocno mnie przytuliła, na co ja powiedziałam - jesteś wspaniała, kocham cię. W pierwszym momencie sama nie mogłam w to uwierzyć, ale czułam jakbym mówiła przez serce. Może to wszystko tak banalnie brzmi, ale dla mnie słowa "kocham cię" były zawsze zarezerwowane tylko dla partnerów. Ewentualnie dla rodziny, ale tutaj bardzo się wstydziłam mówić, że kocham"

Rewelacja:)
Facetom jest trudniej bo są uważani później za zniewieściałych mięczaków  .Trzeba wyczuć komu można coś dobrego powiedzieć bo czasem mogą być dziwne powikłania :))

Arwena

  • Wiadomości: 203
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2016-04-28, 20:21:42 »
Lilliole,

Takie większe zmiany w relacjach z ludźmi mam mniej więcej od ponad roku. Wiem, że mam jeszcze sporo do przerobienia, ale jestem już teraz dumna z tego co osiągnęłam. I będzie coraz lepiej, u Ciebie też, zobaczysz:)

Lilliole

  • Wiadomości: 1 657
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2016-04-28, 19:47:14 »
Lubię mówić ludziom, że są cudowni, wspaniali, jedyni w swoim rodzaju. Sprawia mi to dużą przyjemność. Ostatnio też coś mi się takiego odblokowało, że zaczęłam mówić też do ludzi że ich kocham. Nie za często, ale kiedy już to czuję to się nie krępuję. Zdarzyło mi się to pierwszy raz kiedy składałam życzenia koleżance z pracy. Wiem jakie ma problemy i jakie ma marzenia i wiedziałam co potrzebowała usłyszeć. Podkreśliłam, że w nią wierzę i jak cudowną osobą jest. Ona się totalnie rozkleiła i mocno mnie przytuliła, na co ja powiedziałam - jesteś wspaniała, kocham cię. W pierwszym momencie sama nie mogłam w to uwierzyć, ale czułam jakbym mówiła przez serce. Może to wszystko tak banalnie brzmi, ale dla mnie słowa "kocham cię" były zawsze zarezerwowane tylko dla partnerów. Ewentualnie dla rodziny, ale tutaj bardzo się wstydziłam mówić, że kocham.

Czuję Miłość nieco głębiej, z zupełnie innego poziomu, jakby nabrała dla mnie nowego znaczenia. A słowa to tylko słowa, jedna z form przekazywania uczuć. Kiedy wypływają ze mnie uczucia i chcę je nazwać, nie zastanawiam się jakich słów użyć i czy wypada mi to powiedzieć. Mówię co czuję, na tyle na ile potrafię i dobrze mi z tym.

Arwena,
suuuper :-)
Tez tak chcę. Nie tylko czuć, ale i mówić zupełnie bez skrępowania :-))

Arwena

  • Wiadomości: 203
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2016-04-28, 19:23:27 »
Lilliole

Super:) Ja też kiedyś kryłam się w towarzystwie z tym co myślę i czuję na temat ludzi, teraz jest zupełnie inaczej. Poza tym kiedyś mówienie takich rzeczy ludziom i bycie miłym kojarzyło mi się z cukierkowatością, fałszem albo podlizywaniem się. W pracy poznaję wiele osób i ogólnie nie poznaję siebie, teraz jestem jedną z najbardziej otwartych i lubianych osób:) Potrafię mówić o swoich uczuciach w każdej chwili. Nie jest to dla mnie problem, żeby powiedzieć że ktoś jest kochany, albo wspaniały jeśli naprawdę tak czuję. Z negatywami też, jeśli  dochodzi do jakichkolwiek nieporozumień, które mnie gdzieś tam uwierają, a dochodzi do nich teraz już bardzo rzadko, to od razu mówię wprost o tym co czuję i myślę na ten temat. Wtedy atmosfera od razu się rozluźnia i niepotrzebne nieporozumienia szybko idą w niepamięć.

Pamiętam jaka była zahukana kiedy przyszłam do tego miejsca i jak dziewczyny się nade mną znęcały, pisałam nawet o tym na forum:D Przybyło dużo nowych osób, bo firma się rozrasta, część odpadła, a te stare które zostały bardzo się zmieniły na duży plus. Jedna z tych koleżanek, która też bardzo dojrzała przez ostatnie dwa lata, powiedziała, że te wszystkie zmiany jakie zaszły w tym miejscu zaczęły się odkąd ja się pojawiłam, wcześniej nic się nie ruszało. Miło było sobie uświadomić, że wsparłam taki pozytywny proces. Teraz jestem znana ze swojej siły, mądrości, otwartości i uśmiechu, który nie schodzi z mojej twarzy:) A kiedyś czułam się głupia, nieśmiała, smutna i słaba. Sporo mam tam relacji karmicznych, więc nic dziwnego, że różne rzeczy się odpalały, ale teraz jest naprawdę super i oczyszczając swoją karmę z dziewczynami z hotelu, przerobiłam mnóstwo problemów związanych z relacjami z ludźmi ogólnie.

Lubię mówić ludziom, że są cudowni, wspaniali, jedyni w swoim rodzaju. Sprawia mi to dużą przyjemność. Ostatnio też coś mi się takiego odblokowało, że zaczęłam mówić też do ludzi że ich kocham. Nie za często, ale kiedy już to czuję to się nie krępuję. Zdarzyło mi się to pierwszy raz kiedy składałam życzenia koleżance z pracy. Wiem jakie ma problemy i jakie ma marzenia i wiedziałam co potrzebowała usłyszeć. Podkreśliłam, że w nią wierzę i jak cudowną osobą jest. Ona się totalnie rozkleiła i mocno mnie przytuliła, na co ja powiedziałam - jesteś wspaniała, kocham cię. W pierwszym momencie sama nie mogłam w to uwierzyć, ale czułam jakbym mówiła przez serce. Może to wszystko tak banalnie brzmi, ale dla mnie słowa "kocham cię" były zawsze zarezerwowane tylko dla partnerów. Ewentualnie dla rodziny, ale tutaj bardzo się wstydziłam mówić, że kocham.

Czuję Miłość nieco głębiej, z zupełnie innego poziomu, jakby nabrała dla mnie nowego znaczenia. A słowa to tylko słowa, jedna z form przekazywania uczuć. Kiedy wypływają ze mnie uczucia i chcę je nazwać, nie zastanawiam się jakich słów użyć i czy wypada mi to powiedzieć. Mówię co czuję, na tyle na ile potrafię i dobrze mi z tym.

Lilliole

  • Wiadomości: 1 657
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2016-04-28, 12:02:44 »
Właśnie do mnie dotarło, że szczerość może być niezobowiązująca. Że mogę powiedzieć komuś, że go lubię, czy uważam, że jest interesujący i nikogo to do niczego nie zobowiązuje. I nawet może to być mężczyzna.Chociaż dla mnie na razie to trudne, ale staram się :-))
Fajnie gdy relacje między ludźmi są takie lekkie i oparte na wolności a nie na presjach.
« Ostatnia zmiana: 2016-04-28, 12:11:09 wysłana przez Lilliole »

Frisky

  • Wiadomości: 5 792
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2015-10-29, 12:07:56 »
bardzo ciekawy tekst o kształtowaniu relacji międzyludzkich  przez dwie różne siły , ich geneza i skutki ich wpływów:

"Zarówno w naturze rodziny, jak państwa leży walka o wyłącz­ną lojalność ich własnych i wspólnych zarazem członków. "
http://mail-grubu.com/shared/resources/26347,socjologia/185546,referaty-z-socjologii-na-zajecia-w-tyg-7-11-04

 Wojna między rodziną a państwem jest prastarym zjawiskiem historii ludzkości, sięgającym tych pierwotnych czasów, gdy odizolowane przedtem od siebie plemiona i klany coraz częściej zmuszone były ze sobą walczyć. Konflikt między rodziną a pań­stwem zrodził się z chwilą, gdy wódz wojenny, prefiguracja państwa, wystąpił przeciwko patriarsze, głowie wspólnoty rodo­wej, żądając pełni władzy nad tymi, co podlegają mu w boju. Cała historia zaświadcza o ujemnym sprzężeniu funkcji tych dwu instytucji. Kiedy lojalność rodowa jest naczelnym zobowiązaniem, jak w tradycyjnej kulturze chińskiej, państwo jest relatywnie słabe: może i rządzi, ale nie włada. I na odwrót, kiedy państwo jest silne, jak w Związku Radzieckim czy, z zachowaniem proporcji, w Sta­nach Zjednoczonych i innych krajach Zachodu, wtedy wątła, luźna i chimeryczna jest więź rodzinna.

Rodzina nie oznacza tutaj tej wąskiej grupy domowników, jaką zwykle rozumie się dzisiaj pod tym słowem. Co obecnie nazywa się rodziną, jest jedynie żałosną resztką potężnej niegdyś i rozległej wspólnoty rodowej, wspólnoty nie tylko żywych, lecz i zmarłych i jeszcze nie narodzonych, wspólnoty przenikającej wszystkie aspekty życia jednostki — ekonomiczny, polityczny, prawny, kulturowy, psychiczny i biologiczny — "wspólnoty będącej w is­tocie prawdziwym siedliskiem władzy w sensie politycznym, monarchii czy republiki, nie skażonej nonsensem równości członków. To sprawiedliwość, a nie równość była najwyższą wartością rodziny. Kiedy przed wiekiem jeszcze mówiło się rodzina, czło­wiek nie myślał najpierw o tej atomowej wspólnocie domu i łoża, mężu, żonie i ich bezpośrednim potomstwie — jakimś dziś ledwie już 2,78 statystycznego Amerykanina — lecz o rozciągniętej w czasie wspólnocie wielu pokoleń, wspólnocie dziedzictwa krwi, tradycji i historii, przodków i przyszłych potomków.

Silą, jaka stworzyła rodzinę, nie jest seks ani nic biologicznego. Jeśli już chce się metaforycznie uchwycić jej pierwotne źródło, nie należy myśleć o tzw. instynkcie prokreacyjnym czy popędzie seksualnym, lecz o pierwotnym prawodawcy, prawniku moraliście-socjologu, jakimś prehistorycznym Likurgu, Hammurabim czy Konfucjuszu. Rodzina w tym szerokim i historycznym pojęciu ma tyle wspólnego z miłością i romansem co państwo czy kościół. Zasadniczym spoiwem rodziny jest powinność czy oblig, nie miłość. Sprawdzianem braterstwa czy siostrzanych cnót jest po­czucie odpowiedzialności, nic miłość czy choćby przyjaźń. Powia­da się, że rodzina jest jedynym ciałem społecznym, którego wsparcia człowiek nie musi szukać i nie może nie znaleźć, jeśli szuka. Rodzina jest źródłem i siedliskiem społeczeństwa. Świadec­twem siły archetypu rodziny jest już samo to, jak często postrodowe formy wspólnoty odruchowo przyjmują na własny użytek nomenklaturę więzów krwi."

Frisky

  • Wiadomości: 5 792
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2015-10-28, 23:02:21 »
jeszcze odnośnie tego fragmentu z poprzedniego postu :

"Moralność wolności opiera się na fundamencie syntezy mądrości i miłości. Źródłem jej w człowieku jest intuicja moralna („fantazja moralna”) w poszczególnych swych aktach odwołująca się do inspiracji Wyższego Ja człowieka i przekraczającą prawa moralne „z góry”, tj. w sposób twórczy, nie zaś „z dołu” przez psychopatyczną regresję do (zdegenerowanej) „pogańskiej” moralności. Dlatego też moralność wolności nie tworzy żadnego systemu."

ta regresja opisywana tutaj jako "psychopatyczna" jest takim naturalnym odruchem cofnięcia się przed nieznanym , w przypadku chrześcijan było to i jest nawiązanie do Starego Testamentu , czyli cofnięcie do drugiego etapu - społeczeństw i grup kontrolowanych oraz spajanych przez strażników wstydu i winy, obecnie jakby następuje rozkład tego co spajało społeczeństwa na drugim etapie , więc są to bardziej lub mniej świadome w gruncie rzeczy  instynktowne wybory poszukiwania silnych wspólnotowych struktur ( islam w takim wydaniu restrykcyjnym jest bardzo atrakcyjna ofertą dla wielu ) czy też impuls do  cofnięcia się jeszcze głębiej w poszukiwaniu oparcia,  cytuję :

"Powrót do "plemienności" we współczesnym świecie spowodowany jest zjawiskiem wykorzenienia nowoczesnych ludzi. W odległej, plemiennej przeszłości człowiek nie miał możliwości rezygnacji z uczestnictwa w grupie plemiennej, był na nią skazany. Jego wykluczenie z plemienia dokonywało się tylko w dwóch przypadkach - śmierci lub przekroczenia wspólnych norm, kończących się wygnaniem.

Współczesne grupy plemienne - jakimi mogą być korporacje - pozostawiają decyzje o przystąpieniu lub opuszczeniu grupy swoim członkom - pracownikom. Również złamanie praw korporacyjnej grupy nie kończy się dzisiaj śmiercią, zwolnienie zaś można określić wygnaniem. Jednak to, co zasadniczo odróżnia dawne grupy plemienne od tych nowoplemiennych, to cecha dobrowolności. Dawny członek plemienia nie miał wyboru, współczesny taki wybór zachowuje, płacąc za to poczuciem wykorzenienia. Zygmunt Bauman w książce "Życie we fragmentach" pisze o tym zjawisku tak: "Żywot wykorzeniony, bez papierów, bez obywatelstwa, samotny, dryfujący, wśród innych, zdezorganizowanych" [1

(...)

Fenomen trybalizmu - czasowych wspólnot empatycznych - jest pośrednim dowodem, wskazującym na istnienie wypartej potrzeby plemienności, która powraca we współczesnych społeczeństwach. W psychoanalizie istnieje zasada głosząca, iż jeśli coś zostało wyparte (usunięte ze świadomości), to i tak powróci ze zdwojoną siłą. I tak dostrzeżenie zjawiska neoplemieności jest tylko częścią obrazu i to zapewne częścią mniejszą, za to bardziej widoczną. Znacznie obszerniejszą i powszechniejszą częścią fenomenu "powracającej fali" plemienności są jej przejawy w życiu korporacyjnym. Choć nie są one tak spektakularne jak mutacje trybalizmu, przybierają subtelniejsze formy i mają znacznie szerszy charakter. "
http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=512



Frisky

  • Wiadomości: 5 792
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2015-10-28, 22:46:07 »
jeszcze o poczuciu winy jako ściśle związanym z relacjami międzyludzkimi na drugim etapie (po pierwszym - plemiennym) rozwoju moralności i  pojęcia dobra:

Czym - z kolei - jest dobro w rozumieniu antropozofii? W dziełach swych Steiner mówiąc o rozwoju moralności ludzkiej - wyróżnił w jej dziejach trzy etapy Etap pierwszy - który można umownie nazwać „pogańskim" - to etap obyczaju, na pół świadomego poczucia stosowności i niestosowności moralnej, panowania „się", w którym coś „się” robi i czegoś „się” nie robi, bo nakaz i zakaz taki przekazali nam bogowie i przodkowie. Kategorie dobra i zła są tu niemal bezrefleksyjne, opatrzone sankcją boską i związane z tradycją często na skalę bardzo ograniczoną (np. plemienną). Etap drugi - można go, równie umownie, nazwać „żydowskim” (z antecedensami egipskimi i mezopotamskimi) - to etap prawa moralnego, objawionego „ludowi wybranemu”, przez Jahwe w Dekalogu z Góry Horeb. Moralność na tym etapie to moralność zarówno objawiona,, jak i autorytarna, moralność nagrody i kary. Jest to moralność oparta na kolektywnej refleksji „ludu wybranego” i narzucająca mu zarówno wielką wrażliwość na możliwość transgresji moralnej, jak i świadomość grzechu oraz wielkie poczucie winy. Etap trzeci - Steiner łączy go z Wcieleniem i Objawieniem Chrystusa (Kazanie na Górze) - to etap wolności. W instytucjonalnym chrześcijaństwie kościelnym wolność moralna istnieje jedynie zarodkowo, ciągle, jeszcze dominuje w nim moralność „żydowska”. Moralność wolności opiera się na fundamencie syntezy mądrości i miłości. Źródłem jej w człowieku jest intuicja moralna („fantazja moralna”) w poszczególnych swych aktach odwołująca się do inspiracji Wyższego Ja człowieka i przekraczającą prawa moralne „z góry”, tj. w sposób twórczy, nie zaś „z dołu” przez psychopatyczną regresję do (zdegenerowanej) „pogańskiej” moralności. Dlatego też moralność wolności nie tworzy żadnego systemu.
http://www.gnosis.art.pl/e_gnosis/anthropos_i_sophia/prokopiuk_milosc_d_i_z_w_mys_rs.htm


Frisky

  • Wiadomości: 5 792
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2015-10-24, 12:07:03 »
trochę o normach przekazywanych z pokolenia na pokolenie od czasów plemiennych i rodowych oraz  różnicy między wstydem a poczuciem winy:

Można wręcz powiedzieć, że za poczucie winy odpowiedzialne są dość ugruntowane zasady, przekazane już w dzieciństwie normy moralne – i tak w przypadku jakiegokolwiek wykroczenia lub niewywiązania się z danej obietnicy można mieć wyrzuty sumienia i w miarę możliwości starać się naprawić wyrządzone szkody. Sprawca zamieszania sam wie najlepiej, jaki był charakter jego przewinień, a ocena reszty społeczeństwa nie ma dla niego żadnego znaczenia. Wstyd jest z kolei skutkiem ekspozycji na ocenę członków wspólnoty. Jest uwarunkowany tym, jaką opinię na temat konkretnej sytuacji posiada otoczenie. W takich okolicznościach, nawet jeśli czyjeś zachowanie było niewłaściwe pod względem moralnym, dana osoba nie zostanie ukarana, dopóki społeczeństwo nie zweryfikuje jej postępowania.
http://japonia-online.pl/article/377

Frisky

  • Wiadomości: 5 792
  • Płeć: Mężczyzna
  • Status: Obserwator
[#]   « 2015-10-23, 14:28:13 »
wstyd i poczucie winy jako plemienne społeczne instynkty zapisane w genach:

 Powstałe w opisany sposób „społeczne środowisko” mogło przyczynić się do faworyzowania przez dobór naturalny takiej psychologii jednostek, która będzie do niego dobrze  zaadaptowana. Innymi słowy:
 
1) dobór indywidualny mógł faworyzować takie psychiczne predyspozycje, które uczynią jednostkę bardziej skłonną do zdobywania społecznych nagród i unikania kar;
 
2) w świecie złożonym z koherentnych, kulturowo zróżnicowanych grup, które aby istnieć wymagają lojalności swoich członków, dobór indywidualny mógł faworyzować te psychiczne adaptacje, które pozwalają ludziom rozróżniać grupy składające się na ich świat społeczny i identyfikować się z tymi właściwymi (Richerson, Boyd, 2005:196).
 
W efekcie tych procesów przystosowawczych ludzie mogli zostać wyposażeni w dwa rodzaje predyspozycji, tzw. społecznych instynktów
 1. Zestaw społecznych instynktów (tzw. ancient instincts), które dzielimy z naszymi przodkami prymatami, do których powstania przyczyniły się dobór krewniaczy i wzajemność faworyzowane na poziomie małych, pierwotnych grup społecznych. Pozwalają one ludziom na życie w złożonych relacjach rodzinnych i tworzenie silnych więzi przyjaźni.
 
2. Zestaw społecznych plemiennych instynktów (tzw. tribal instincts), dzięki którym możemy wchodzić w kooperatywne interakcje z innymi w symbolicznie markowanych grupach złożonych z większego zbioru ludzi niż nasi krewni i znajomi. Instynkty te są specyficznie ludzkie, nie posiadają ich społeczne zwierzęta, które są w stanie nawiązywać współpracę jedynie w niewielkich stadach.
 
Do tych „nowych instynktów” zaliczyć należy psychologię „przygotowaną na” życie ustrukturyzowane przez normy moralne, a zatem zaprojektowaną tak, aby uczyć się i internalizować takie normy. Również nowe emocje społeczne, takie jak wstyd czy poczucie winy, które zwiększają szanse norm na to, że będą one przestrzegane (oraz szansę podmiotów żywiących te emocje na to, że ich geny przejdą do kolejnej generacji). Psychologia ta musi również „oczekiwać”, że społeczny świat będzie podzielony na symbolicznie oznaczone grupy (Richerson, Boyd, 2005: s. 214)
http://www.academia.edu/2230673/Geneza_z%C5%82o%C5%BConych_system%C3%B3w_spo%C5%82ecznych_w_%C5%9Bwietle_teorii_koewolucji_genetyczno-kulturowej_P._Richersona_i_R.Boyda_analiza_hipotezy_instynkt%C3%B3w_plemiennych_The_origins_of_complex_social_systems_in_the_light_of_gene-culture_coevolutionary_theory_the_analysis_of_the_tribal_instincts_hypothesis_


"W efekcie jednostka wyposażona w poczucie winy będzie mniej podatna na łamanie moralnych norm społecznych, wobec tego będzie miała większe społeczne szanse na przekazanie swoich genów dalej. „Geny nakooperatywność” będą zatem rozprzestrzeniać się w grupie. Jest to więc przykład tego, jak  pewne kulturowe czynniki, kształtowane w wyniku kulturowego doboru grupowego, mogąwpływać na charakter genów dominujących w populacji"

Arwena

  • Wiadomości: 203
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2015-10-15, 19:25:35 »
I dodam jeszcze, że teraz i tak jest ok w porównaniu z tym co było wcześniej. Moje relacje z kobietami były zawsze popieprzone i to co teraz mam to i tak jest skarb. Zawsze jakoś tak przyjemniej i swobodniej czułam się w gronie facetów, no może nie licząc dzieciństwa, bo wtedy się chłopaków bardzo wstydziłam. Nie miałam nigdy żadnych konfliktów z kolegami, nikt się na mnie nie obrażał, zawsze mogłam na nich liczyć, moi faceci w trakcie trwania związku byli zawsze moimi przyjaciółmi.

Mam chyba jeszcze niezbyt fajne skojarzenia z kobietami, że baby to w większości fałszywe, zawistne albo nie ogarniają:D Przez całe moje życie szukanie idealnej przyjaciółki to jak poszukiwanie Świętego Graala:D

Całe dzieciństwo przyjaźniłam się z Justyną, która była 3 lata starsza ode mnie. Jeśli chodzi o dojrzałość byłam wtedy w porównaniu z innymi dzieciakami kilka lat do przodu, więc świetnie się rozumiałyśmy. Jednak kiedy ja miałam 13 lat i dalej wstydziłam się chłopaków, jednocześnie marząc o wielkiej miłości, ona mając 16 poznała pierwszego chłopaka. Choć obiecywałyśmy sobie przyjaźń do końca życia i przyrzekałyśmy, że jesteśmy dla siebie najważniejsze i będziemy się wspierać cokolwiek by się nie działo, po rozpoczęciu pierwszego związku szybko odbiła jej szajba. Pomiatała mną i śmiała się ze mnie kiedy tylko jej chłopak był w pobliżu. Ja rozumiałam, że jest zakochana i dawałam jej dużo luzu i przestrzeni, a ona mimo to przy pierwszej okazji wykrzyczała na pokaz przy nim, że jestem dzieciakiem i mam przestać za nią łazić. Nasz kontakt od tamtej pory się urwał, czułam jakby złamała moje serce i na długo ten ból pozostał.

W szkole przyjaźniłam się z Kasią z która pokłóciłam się o jakąś totalną głupotę. Ja ją sprowokowałam, bo była niesamowicie nieśmiała, nawet bardziej ode mnie i tak mnie to wtedy wkurzało, że miałam jej dość. Po latach spotkałyśmy się, żeby wyjaśnić całą sytuację, śmiechu było co nie miara, ale to już rzecz jasna nie było to samo.

W liceum trzymałam się z Ewą, które chlała na umór, imprezowała i bzykała z kim popadnie. Siedziałam wtedy w mrocznych metalowych klimatach i to że dostałam od niej z glana w piszczel, albo że ugryzła mnie w ramię w trakcie trwania lekcji - tak po prostu dla rozrywki, było dla niej czymś zupełnie normalnym. Nie nazwałabym tego wielką przyjaźnią. Dziś się nawróciła i z ateistki, poprzez satanistkę i pogankę stała się... chrześcijańską dewotką.

No i przedostatnie podejście - 3 lata temu poznałam Alicję, z która szybko znalazłam wspólny język. Całe szczęście, że nie dosłownie... Kiedy już cieszyłam się że to jest "to", okazało się że jest lesbijką, która mnie zwyczajnie podrywa. Jej uczucie szybko pogłębiało się, więc musiałam czym prędzej zerwać z nią kontakt.

Nie wiem skąd u mnie aż tak silna potrzeba posiadania przyjaciółki, mam jakieś nieuzdrowione coś, co uaktywnia się co jakiś czas. Niby mogę żyć bez fajnych kobiet w moim życiu a jednak od czasu do czasu nawiedza mnie ogromna tęsknota, szczególnie kiedy przepracowuję temat relacji z ludźmi.

Arwena

  • Wiadomości: 203
  • Płeć: Kobieta
  • Status: Obserwator
[#]   « 2015-10-15, 19:03:57 »
Brakuje mi przyjaciółki.

Odkąd pamiętam miałam problemy w relacjach z kobietami i chyba przyszedł czas, aby to uzdrowić. Czuję się jednak nieco zagubiona w tym temacie i sama nie wiem co o tym wszystkim myśleć, jakie kroki podjąć...


Przyjaźnię się z koleżanką z pracy, która muszę przyznać jest na swój sposób świadoma, wrażliwa, inteligentna, jest artystyczną duszą tak jak ja, mamy wiele wspólnych tematów i zainteresowań, to samo poczucie humoru… Ne jest to jednak taka relacja którą chciałabym całe życie utrzymywać, czy rozwijać. Ona jest poganką, mocno siedzi w klimatach wczesnośredniowiecznych, interesuje się odtwórstwem historycznym, historią Skandynawii, Słowian itp. Ja z resztą sama długi czas w takich klimatach siedziałam, więc nic dziwnego, że się tak dobrze dogadujemy. Rozmawiamy często o swoich problemach, ogólnie jest bardzo pozytywnie nastawioną osobą i nauczyłam się przy niej pewności siebie czy pozytywnego nastawienia do życia. Ona też ma ojca alkoholika, często o tym rozmawiamy i widzę że ona ma do tego typu spraw naprawdę świadome podejście. Mieszka jednak ze swoją teściową, która jest psychologiem i ma na nią duży wpływ. Poznałam ją i mimo że ta kobieta jest naprawdę ciepłą i miłą osobą jest bardzo ograniczona i widzi tylko swój punkt widzenia choć się do tego nie przyzna. Nic tylko leczyłaby ze "złudzeń" takich jak pamięć poprzednich wcieleń;) Ta przyjaciółka nie patrzy i nie chce spojrzeć na pewne rzeczy szerzej,  ja z kolei nie próbuję jej niczego na siłę tłumaczyć, czy do czegoś jej przekonywać, po prostu pewnych tematów nie poruszam. Nie jestem w stanie mówić przy niej swobodnie o tym w jakich konkretnie warsztatach uczestniczyłam, co robię pracując nad moim problemem, co mi ostatnio wyszło w sesji, kiedy pyta co zrobiłam że poczułam się lepiej. Próbowałam kilka razy coś nakreślić, ale czuję że ona jest zbyt sceptycznie i wrogo nastawiona do tego typu rzeczy i nawet nie próbuję zaczynać tematu. To automatycznie sprawia, że przez ten brak totalnej swobody nie mam ochoty spotykać się z nią po pracy, jeszcze niedawno zasłaniałam się nawet głupimi wymówkami kiedy mnie gdzieś zapraszała.

No i jeszcze alkohol. Razem z partnerem nie pijemy w ogóle alkoholu, ona i jej mąż za to wyznają zasadę kultury picia. Nie piją tanich alkoholi w celach nawalenia się, ale są koneserami alkoholu i to jest dla nich całkowicie w porządku. Ciężko jest wytłumaczyć osobie zamkniętej na rozwój duchowy dlaczego nie piję alkoholu w ogóle, nawet nie „dla dobrego smaku” i dlaczego uważam że to szkodliwe, bo dla nieświadomej osoby nie ma w tym przecież nic złego. No i ok, ona akceptuje to że nie piję, nie wchodząc za bardzo w szegóły, ale ten problem już automatycznie wyklucza jakieś większe spotkania, bo przy takich spotkaniach zawsze towarzyszy alkohol, a nie chcę mieć z takimi energiami do czynienia.

W dodatku dla niej pojęcie „duchowości” kojarzy się z kościołem katolickim, w ogóle z religiami, kulturami od których stroni. Ona bardzo tkwi w swoich klimatach, jej mąż jest wikingiem a ich dom wygląda (dosłownie) jak nora hobbita:D Bardzo ich lubię, są ciepłymi, ciekawymi, fajnymi osobami pełnymi pasji, ale ja się bardzo zmieniłam i choć czuję sentyment do tych klimatów, nie ciągnie mnie już tak żeby spędzać z tymi ludźmi czas.

Akceptuje to jaka jestem, nie boję się już wyrażać swojego zdania i żyć w taki sposób w jaki ja chcę, wyznawać wartości których inni nie rozumieją. Ale nie mam ochoty dłużej gryźć się w język kiedy chcę coś powiedzieć, bo zapada wtedy niezręczna cisza.

Koniec końców zostajemy z partnerem sami w domu i choć jest nam ze sobą dobrze to chyba naturalne że lgniemy do ludzi i tęsknimy za kontaktem z nimi, szczególnie kiedy oboje się na to w końcu otwieramy. Ale wokół tak bardzo nikogo nie ma:D

Czasem tracę nadzieję, że  w moim mieście mogłabym mieć jakichś fajnych rozwojowych znajomych lub też jakąś przyjaciółkę z którą mogłabym porozmawiać bez krępowania się, dosłownie o WSZYSTKIM tak jak z moim partnerem i z którą mogłabym robić te wszystkie psiapsiółkowe rzeczy and stuff….:D