Wiesz, rozumiem Cię doskonale, bo ja też to przeżywałam. Teraz po prostu patrzę na to inaczej (bo mam to już za sobą i jestem w stanie inaczej na to spojrzeć), ale to nie znaczy, że Cię nie rozumiem
"ale nie ma to znaczenia, ponieważ czuje to co czuje, i zamierzam to czuć, i ufać temu co czuje i widzieć to co widzę"
Tak właśnie ma być! To (co opisujesz) jest dla Ciebie prawdą na ten moment i trzymaj się tego, jeśli tak czujesz, choćby ktoś Ci gadał, że jest odwrotnie
I taka postawa prowadzi do uzdrowienia Czego Ci z całego serca życzę
Nie mam tego za sobą. Za sobą mam tylko jakąś tego część, ale chyba bardzo chciałam w to wierzyć (że wszystko), skoro nie czułam tego co Ty Wiking. Czuję, że teraz też mi to jest bardzo potrzebne (taka postawa, jaką Ty przyjmujesz).
Tak sobie teraz myślę, że moja ta moja reakcja (brak kontaktu z uczuciami, które Ty masz) wynikała z tego, że chciałam wierzyć w iluzję. Czyli w to, że mój mąż mnie kocha, że nie robi tego dlatego, że ma mnie w dupie, tylko dlatego, że jest biedny i inaczej nie może.
Teraz już tak nie myślę. Nie wiem, po prostu, jak to jest.
Tzn. wiem, skąd wynika potrzeba krzywdzenia innych, ale nie wiem, dlaczego jedni ludzie, gdy sobie to uświadamiają, że robią komuś krzywdę (czy mogą ją zrobić) potrafią skonfrontować się ze swoimi demonami po to, żeby nie krzywdzić, a inni (tak jak mój mąż) olewają to i wybierają ucieczkę od tego co ich boli i tym samym krzywdzą.
Kiedyś czytałam taką książkę, w której kobieta opisuje swoje doświadczenia. Była potwornie krzywdzona jako małe dziecko, potwornie. I na końcu napisała słowa, które głęboko zapadły mi w pamięć, że ona zdaje sobie sprawę, że wszyscy jej krzywdziciele, w tym matka, byli tak samo krzywdzeni w dzieciństwie, ale uważa, że to nie tłumaczy tego, że teraz świadomie wybierają takie same czyny wobec innych. Według niej to tylko wymówka, bo ona jest doskonałym przykładem na to, że może być inaczej, że w życiu dorosłym nie trzeba tego powtarzać.
No więc co o tym decyduje? Świadomość? Przecież przychodzimy na świat z jakimś tam poziomem świadomości (każdy na innym), może o to tutaj chodzi?
Akurat przedwczoraj mój mąż oglądał (niby przypadkiem) film poruszający dokładnie ten problem (no może niedokładnie, ale jednak podobny).
W obliczu zagrożenia mąż (z filmu, nie mój
uciekł, sam się ratując, żona została z dziecmi i ratowała przede wszystkim dzieci. I potem mieli z tym problem.
M. był bardzo poruszony, bo to było tak jakby o nim. Zawsze uciekał i nawet nie raz o tym rozmawialiśmy, że gdyby groziło nam niebezpieczeństwo, to pierwszy wziąłby nogi za pas.
Zresztą ucieka cały czas. Ucieka od swoich demonów, a przez to krzywdzi mnie, z czego doskonale zdaje sobie sprawę, a jednak to robi.
Nie obchodzi go to, że cierpię, choć twierdzi inaczej.
No więc dlaczego tak jest, że jeden ucieka (myśli tylko o sobie), a drugi dostrzega nie tylko siebie? Tam uciekającym był mężczyzna, a ratującą kobieta, matka, ale wydaje mi się że to nie tylko o instynkt macierzyński tutaj chodzi. Bo ratującymi niejednokrotnie są też mężczyźni.
Dlaczego jedni mierzą się ze swoim cierpieniem, żeby dalej nie krzywdzić siebie i innych, a drudzy uciekając, po prostu topią swój ból w krzywdzeniu innych??
Wydaje mi się, że może jednak chodzić o poziom świadomości. Bo niby jest tak (gdzieś tam przeczytałam kiedyś, może u Łazariewa), że ludzie najbardziej nieświadomi widzą winę (odpowiedzialność) tylko w innych, na zewnątrz. Nigdy nie czują swojej odpowiedzialności. Bardziej świadomi, znowu widzą ją w sobie. A jeszcze bardziej świadomi coś tam, zapomniałam co (tzn. mam pewne typy, ale nie chcę rozpowszechniać nieprawdziwych info, a szkoda mi baterii, żeby to sprawdzać w necie).
A w przypadku mojego męża bardzo charakterystyczne było zawsze, że zrzucał winę na wszystko, nawet na przedmioty materialne, tylko nie na siebie.
Ja z kolei, niedawno sobie o tym przypomniałam, wg pewnej numerolog, u której robiłam analizę lata temu, przyszłam na świat jako bardzo świadoma dusza (co miało być charakterystyczne w tym moim portrecie numero). Myślę, że mogło tak być, bo już o dziecka czułam nie wiem, jak to określić, różne zależności pomiędzy wszystkim na świecie, powiązania, widziałam więcej niż inni wokół mnie. Przez co niestety byłam czasem traktowana jak osoba nienormalna, albo po prostu dziecinnie (głupcy mądrego uważają za jeszcze większego głupca od nich, bo nie są w stanie go zrozumieć). Niestety, wybrałam sobie nieciekawe warunki wcieleniowe, wśród głupich ludzi (bo moi rodzice byli naprawdę, może nie tyle głupi, ale mieli naprawdę niską świadomość), którzy zawsze mi umniejszali (no więc to umniejszanie nie zaczęło się dopiero w małżeństwie, to była tylko kontynuacja).
No ale do czego dążę - ja zazwyczaj nie uciekam (ale też mi się zdarza). Tym bardziej gdy widzę, że moja ucieczka może naprawdę kogoś zranić.
Choć nie wiem, może się mylę z tą świadomością. To tylko moja propozycja.
Tym bardziej, że czasem wydaje mi się, że M. ma wysoką świadomość (jak łapie kontakt ze sobą).
Bo ja to na przykładzie M. próbuje rozkminić (on ma rys psychopatyczny w osobowości), a nie umiem go na przytomnie ocenić (za dużo skumulowanych emocji, oczekiwań itd.), czasem wydaje mi się totalnie nieświadomy, a czasem wręcz przeciwnie - bardzo świadomy.
Kurde, tak na szybko napisałam (bo się boję, że mi bateria padnie), bo nie chciałam myśli tracić, ale nie wiem, czy logicznie