Z duchowego punktu widzenia starzenie się jest czymś normalnym, doświadczają go wszystkie istoty. To zwycięstwo entropii w jednostkowym życiu: możemy je odsuwać, ale nie możemy go pokonać.
Ale też większość religii/duchowości zakłada, że to zwycięstwo i zużywanie jest częścią cyklu. Potem nastepuje śmierć, a potem jakaś forma odrodzenia. (Oczywiście, niekoniecznie już jednostkowa.)
Można to duchowo wytłumaczyć choćby tak, że stare musi zrobić miejsce nowemu, w wielu tego znaczeniach. Również takim, że starzy ludzie i ich stare poglądy muszą umrzeć, aby świat mógł się rozwijać. W akceptacji tego może pomóc zgromadzona za życia mądrość (o ile ją się gromadziło
.
Starość to też w jakiś sposób "zwycięstwo praw materii nad ego," czas, w którym musimy nauczyć się puszczać, bo przemija coraz więcej tego co "nasze". Słabość czy choroby pomagają nam zając inną rolę: mędrca, ale już tylko doradcy a nie twórcy czy zarządcy. Uczymy się polegać na młodszych od nas, dzielić się z nimi swoją wiedzą i doświadczeniem, ale też akceptować, że mają nowe i świeże pomysły dla wiecznie młodego i świeżego świata. Nawet jeśli nasz prywatny świat jest już stary.
...To oczywiście pewien ideał, bo jak najbardziej można zramoleć i twierdzić że kiedyś to było najlepiej a teraz to już jest nagorzej. A potem wkręcić się w jakiś kult apokaliptyczny, że świat już tak zszedł na psy że lada chwila jakiś koniec.
Tymczasem jednak każdej wiosny pączki są tak samo młode