Ale ja nie mówię o szukaniu spełnienia w tych dziedzinach. Ja mówię o całkowicie spełnionej osobie, którą po prostu ma ochotę na naleśnika, napaćkanie czegoś na płótnie i seks. Tak po prostu, bez spiny. Po oświeceniu nie można mieć ochoty na zrobienie czegoś w świecie materialnym? Po co się cofać w rozwoju i ograniczać swoją formę do mniej złożonej? Oświecenie jest zamianą w radosną kulkę światła, która na wszystko kładzie lachę, jest jej dobrze i sobie radośnie pyłga bez większego celu na planach tak bardzo niematerialnych, że aż niedotykalnych? Oświecony jest zbyt oświecony, żeby umoczyć pędzel w farbie? Jest na to zbyt zajebisty? Zbyt boski?
A może jest zbyt boski, czysty i wspaniały żeby possać cycka jakiejś dziewoi? W końcu Bóg nie ssie nikomu cycków. Pytanie tylko czy my się mamy stać Bogiem czy uświadomić sobie nasze przepełnienie boskością (czy jak to tam nazwać, nie czepiajmy się terminologii). Między Bogiem, o oświeconym zawsze będzie różnica. Przynajmniej ja to tak czuję.