Chciałbym się podzielić z użytkownikami forum historią mojego życia i zapytać czy mnóstwo cierpienia i ciężkich doświadczeń są związane z niskim poziomem świadomości czy momentami traumatyczne doświadczenia to mój własny świadomy wybór, który ma służyć rozwojowi duchowemu. Zanim przejdę do mojej historii wspomnę tylko, że kiedyś przeczytałem, że osoby o niskim poziomie świadomości cierpią najbardziej.
Moją historię zacznę od opisania dzieciństwa. Będąc małym dzieckiem dużo chorowałem, cierpiałem na astmę, byłem też uczulony na wiele produktów żywnościowych, a także zmagałem się z wirusowym zapaleniem wątroby. Właściwie od początku towarzyszyły mi lęki i niepokoje, które w dalszym życiu tylko się nasilały.
Jako dziecko przejawiałem wiele zainteresowań, interesowały mnie zagadnienia techniczne (uwielbiałem oglądać pracujące na budowach maszyny oraz samochody), już wieku kilku lat potrafiłem pięknie rysować, na początku szkoły podstawowej moje prace trafiały do galerii. Będąc małym dzieckiem wiele czasu spędzałem w różnych szpitalach – prawdopodobnie stąd wzięło się moje zainteresowanie anatomią człowieka, nie chodząc jeszcze do podstawówki spędzałem godziny przerysowując atlas anatomiczny i ucząc się funkcji poszczególnych narządów. Dodatkowo uwielbiałem „ślęczeć” nad mapami i atlasami geograficznymi. Odnosiłem też liczne sukcesy zawodach sportowych, trenowałem piłkę nożną i interesowałem się sztukami walki, bardzo szybko nauczyłem się jeździć na rowerze ;) Jak już napisałem wcześniej już w bardzo młodym wieku pojawiły się u mnie różne lęki (pamiętam, że np. panicznie bałem się leżakowania w przedszkolu). Ogólnie rzecz biorąc okres przedszkola wspominam jako traumatyczny, nie potrafiłem się odnaleźć w nowym otoczeniu i bardzo cierpiałem z powodu oddzielenia od matki. Całe późniejsze szkolne życie to sukcesy w nauce i sporcie przeplatane znęcaniem się nade mną przez kolegów. Właściwie z dnia na dzień czułem coraz większy niepokój i miałem większe problemy ze znalezieniem sobie miejsca w życiu, coraz częściej dopadał mnie depresyjny nastrój.
Moje życie polegało na przejmowaniu się wszystkim, zaczynając na moim wyglądzie (mam wrodzone deformacje ciała), a na akceptacji w rodzinie i wśród znajomych kończąc. Następnie pojawił się perfekcjonizm (wszystko co robiłem wydawało mi się nie dość dobre) i problemy z dziewczynami (nie czułem i chyba dalej nie czuję się na tyle dobry by być w związku z kobietą).
W końcu w klasie maturalnej trafiłem do lekarza-psychiatry, a kilka lat później rozpocząłem prace z terapeutą. Myślę, że przez ostanie kilka lat udało mi się zrobić duży postęp dzięki ciężkiej pracy z psychologiem. Nadal zmagam się z wieloma lękami, np. z panicznym lękiem przed rozmową z kobietami, ale to jest nic w porównaniu z tym co było kiedyś.
Nie mogę zrozumieć sensu mojego cierpienia – albo świadomie zgodziłem się na doświadczenie wielu nieprzyjemnych (momentami nie do zniesienia) zdarzeń i miałem w tym jakiś cel albo nazbierałem sobie wiele negatywnej karmy i teraz muszę spłacać moje karmiczne długi. Sam bardziej skłaniam się do drugiej opcji.