Tak do mnie dotarło, że nie mogę znaleźć pracy po studiach, bo we wcześniejszej doświadczyłam mobbingu i wyśmiewania. Pracowałam podczas studiów, dostałam się ponoć w super miejsce, najlepsza odnowiona komenda. Odpadła w selekcji setka osób, a dostałam się ja. Pracowałam i uczyłam się, chciałam zdobyć doświadczenie. Wytrzymałam w pracy 2 miesiące, ponieważ kobiety mnie poniżały, oraz to co robię. Jakby nie patrzeć to była policja i nie miało znaczenia moje uskarżanie się. Płakałam po kątach, nie potrafiłam się obronić, mówiłam w domu, że jest źle i że zrezygnuję jeżeli mi nie pomogą. Usłyszałam - musisz być twarda, bo to dopiero początek, życie jest jeszcze gorsze. Nie jestem typem, który reaguje chamstwem, krzykiem. Starałam się wykonywać moje obowiązki jak najlepiej, przekładałam stosy papierów, segregowałam, odbierałam i wysyłałam pocztę, jako student psychologii brałam udział w przesłuchaniu świadków. Zarabiałam marne 800zł z urzędu pracy, ale w jakiś sposób byłam z siebie dumna że się dostałam. Wstawałam przed 6, aby zdążyć na 7.30, kończyłam pracę po 15.30. Zanim wróciłam była 17 i jeszcze szłam na zajęcia. Z tygodnia na tydzień wszystkie moje wizje i marzenia upadły. Pierwsza praca - ja chciałam się angażować, dawałam z siebie bardzo wiele. Policjanci byli dla mnie przemili, ale kobiety mnie niszczyły na każdym kroku. Jakby nie patrzeć opiekowały się mną sekretarki, które mówiły zrob to zrób tamto. Były sytuacje gdy podawałam jednej z nich kartkę a słyszałam w odpowiedzi krzyk - nie rzucaj tego, boże, ona jest nienormalna, rzuca we mnie kartkami!
To było nieludzkie i nienormalne. Mówiłam coś a słyszałam - nie chce nam się nawet na ciebie patrzeć, patrz się w ścianę.
8 h z nimi i patrzenia w ścianę? Porównały mnie do wszystkich poprzdnich stażystek i że takiej nierozgarniętej i głupiej jeszcze nie miały. A przecież ja robiłam wszystko co w mojej mocy...
Wtedy jeszcze byłam i pracowałam w lublinie, a chłopak tylko do mnie wydzwaniał.
Po pracy w domu płakałam, wiedzialam, że odpala mi relacja z matką, wieczne krytykowanie. Poczułam się odrzucona, ponieważ pierwsza praca była dla mnie bardzo ważna. Papier z tamtąd miał mi wiele gwarantować i liczyć się dla psychologa. Przyjechał do mnie chłopak na weekend z Białegostoku, ja byłam przerażona. Namówił mnie, abym to rzuciła w cholerę.
Byłam tak zaszczuta, że po prostu wyjechałam z nim z miasta i nie powiadomiłam nikogo, że odchodzę z pracy. Zgłosiłam to jedynie w urzędzie, że rezygnuję. Ze strachu i pogardy do pracowników, nie byłam w stanie nikogo powiadomić, że odchodzę przed czasem, po 2 miesiacach. Rodzina się bardzo wtedy na mnie wyżywała, szczególnie konkubent matki - policjant. Szły wyzwiska od najgorszych, poczucie winy na seks, porównywanie do nierobów. A ja przecież mam prawo zrezygnować, jeżeli mi gdzieś źle? Chciałam sobie poradzić społecznie, bo zawiodłam się na rozwoju, całym sercem się na nim zawiodłam. Dlatego dostałam w dupę w pracy.
Miesza się we mnie do tej pory wstyd, że nie raczylam nawet powiedzieć komendantowi, że odchodzę. Po prostu uciekłam jak tchórz. Chociaż minął rok, na wspomnienie pierwszej pracy jest mi mocno przykro. Popełniałam drobne błędy, jak stażycie przystoi, który nie rozumie urzędowych pism z sądu. Odpaliło mi prześladowanie mnie w szkole, w domu...wszystko na raz. Żal mi tylko komendanta, który był dla mnie bardzo dobry. Z każdego miejsca uciekam. Z domu, z pracy. Nigdy się nie żegnam.
Boję się teraz powrócić do jakiejkolwiek pracy po studiach. Nie chcę powtórki. Wiem, że jestem zdolna i wiele potrafię, ale chyba nie stać mnie na chamstwo wśród ludzi. Jest mi przykro od rana. Chyba postawię na własny biznes, bo będąc komuś podległą skazuje się na poniewieranie mnie.
To już nieważne, sama chciałam pracować w policji, jako psycholog, dlatego poszłam na staż. Teraz już nie chcę. Chodzi tylko o sposób traktowania mnie i nabycia pierwszych doświadczeń zawodowych. Stąd moje wyżalenie się.