to tylko wiesz takie tam
Wiking,
przede wszystkim - nie "takie tam", bo dzięki temu już teraz zmieniło się moje podejście do męża, mam większą pewność swoich racji i mniejsze poczucie winy
I już wiem, co to za lęk mi wyszedł.
Dotyczy on słów, które kiedyś uznałeś za miałkie
"Najbardziej boimy się nie tego, że jesteśmy do niczego.
Najbardziej boimy się tego, że jesteśmy potężni ponad miarę.
To nasza jasna – a nie ciemna – strona nas przeraża.
Zadajemy sobie pytanie, czy możemy być śmiali, błyskotliwi, piękni,
utalentowani i niezwykli.
A czyż właśnie tacy nie jesteśmy?"
Właśnie tego się boję.
Tak się zastanawiałam, po co mi tacy ludzie jak rodzice, mąż (i wszyscy, którzy w całym moim życiu narzucali mi się ze swoimi "złotymi" radami wzmacniając mój lęk przed samodzielnością). Czemu ich sobie wybrałam?
Żeby się ubezwłasnowolnić. Bo bałam się swojej samodzielności, swoich zdolności, swoich pragnień, bałam się siebie po prostu.
Rodzice nie dość, że nie nauczyli mnie samodzielności (choć akurat tego nie musieli mnie uczyć, bo sama sobie świetnie radzę ze wszystkim), to jeszcze ją blokowali. Matka mawiała: "nie rób tego, ja to zrobię, duże kobiety (czyli ona) są do roboty, małe (czyli ja) do miłości". A ona jest ode mnie wyższa tylko o 1 centymetr, no ale ja jestem drobniejsza i faktycznie wydaję się mniejsza. Ojciec jej wtórował: "Hania jest za mała żeby to robić", kiedy np. Hania miała 18 lat i chodziło o pójście po coś do sklepu. Nie wymagali ode mnie nigdy, żebym zrobiła cokolwiek w domu. A gdy zrobiłam coś z własnej woli, np. posprzątałam, to trochę się zdziwili i po sprawie. Totalny kosmos.
Przy czym nie zawsze było to przyjemne ze strony matki, a nawet w większości przypadków nieprzyjemne. Np. gdy raz byłam sama na wsi i przy koszeniu trawnika przepalił się kabel, zaczęłam go naprawiać. Akurat zadzwoniła ona. Kiedy jej powiedziałam, co robię, to ona zaśmiała się pogardliwie i skwitowała: "akurat ty będziesz robić takie prace, zostaw to, bo się zabijesz". Oczywiście naprawiłam to, bo co jest trudnego w połączeniu dwóch kabli, zwłaszcza jak ma się odpowiednie narzędzia (sąsiad jest elektrykiem i dał mi taką złączkę, do której wkłada się kabelki, izoluje się taśmą i zrobione).
Albo gdy jakiś czas temu przyjechała do nas i obtrząsaliśmy jabłka. Weszła na drzewo i zaczęła trząść. Oczywiście niewiele to dało, bo te z czubka nie spadały. Pomyślałam sobie, że będę musiała tam wejść (na czubek) i zatrząść porządnie. Tymczasem ona zeszła i powiedziała coś, co dopiero potem doszło do mnie i nie chciało mi się zmieścić w głowie: "Ty Haniu nigdy byś o tym nie pomyślała, żeby tam wejść i zatrząść, prawda?". No po prostu "witki mi opadły".
Teraz bym jej tak dosoliła, że by jej w piety poszło, ale wtedy tylko weszłam na czubek i zatrzęsłam drzewem tak, że spadły prawie wszystkie owoce.
Taka jest moja mamuśka. No i do tego mąż, który też nie pozwala mi nic robić, no chyba że czegoś nie umie, ale wtedy tak mi umniejsza, że i tak powinnam czuć, że nic nie umiem sama zrobić.
Tak więc masakra odbiegająca od normy hohoho i trochę.
Widać bardzo musiałam bać się tej mojej samodzielności, skoro tak się spętałam.
Bo też i czuję w sobie dużą moc i wiarę we własne siły.
Rzadkie to momenty, ale zdarza się, że jestem sama ze sobą i sama decyduję o sobie i moim życiu. Wtedy wszystko mi się udaje, jest tak, jak chcę i zdarzają się rzeczy, które zakrawają o cuda.
Przede wszystkim czuję się bardzo bezpiecznie, nic nie może mi się stać, podczas gdy jak jestem z mężem, albo (co gorsza) z matką, to spotykają mnie niemiłe rzeczy (moja matka jest dumna z tego, że ma wiecznego pecha).
Gdy czegoś chcę i nikt tego nie blokuje to dzieją się takie rzeczy jak np. wtedy (kiedyś już dawno temu, ale to fajny przykład, spektakularny), gdy pomyślałam sobie, że chciałabym chodzić na kurs metody Callana. Powiedziałam to w kuchni do mamy, poszłam do kompa, żeby o tym poczytać, a tam pierwsze info w googlach: nabór na kurs Metodą Callana + kurs szybkiego czytania i mnemotechniki całkowicie za darmo. No więc się zapisałam i odbyłam
Spełniają się moje marzenia, mimo że świadomie, ani celowo tego nie kreuję, wystarczy, że pomyślę i za jakiś czas się spełniają. Pieniądze przychodzą do mnie same. Pojawiają się pomocni ludzie, gdy ich potrzebuję z przedmiotami (konkretnymi!), których potrzebuję w danym momencie. Samochodem jeżdżę bez GPS-u i zawsze trafiam do celu. Itp. itd.
Oczywiście matka+mąż uważają, że jestem naiwna i chcę przejść przez życie "między kroplami deszczu", a tak się nie da. Życie wg nich polega na trudzie, mozole i dostawaniu kopów w dupę. No więc się do nich dostosowuję, bo nie chcę wychodzić na naiwną i infantylną. Zresztą oni mnie nie słuchają (matkę mam w nosie, ale do męża starałam się dotrzeć, jednak to jak grochem o ścianę), a ja też się tego boję. Że może mi być za łatwo, za lekko, za dobrze. W materii.
No właśnie i tu jest pies pogrzebion. W skrócie - Biały Astral rządzi
Ja blokuje w ten sposób swoje moce duchowe, blokuje możliwość i radość życia w materii. Bo przecież tutaj nie można przejawiać swoich mocy duchowych, tutaj nie ma miłości, a w ogóle to trzeba wracać do aniołkowa, do Boga.
Tzn. ja tak świadomie nie myślę, buntuje się przeciwko temu, bo wiem, że jest inaczej, ale ten lęk głęboko siedzi.
Tym bardziej, że nie chcę realizować takiej powszechnej rozwojowej wizji życia na ziemi, w której pomaga się innym różnymi duchowymi lub chociaż psychologicznymi metodami.
Ja bym chciała żyć dla siebie, bawić się w materii, chciałabym po prostu być szczęśliwa i nie myśleć o innych (ponad miarę). I realizować się w zawodach niekoniecznie związanych z duchowością (bo już tym rzygam po prostu). Chciałabym być zwyczajnym, ale szczęśliwym człowiekiem.
To jest dla mnie jakieś tabu, dlatego tak się tego boję i tak to blokuję. Czuję że ten BA bardzo mnie obciąża. To jest mój największy lęk, poza lękiem przed bliskością, oczywiście
A może to jeden i ten sam temat? Prawdopodobnie tak, ale póki co nie widzę klarownie tych powiązań.
Tak jeszcze sobie pomyślałam, że być może staram się uciekać w to, co opisuję, przed tym, co tu i teraz, czyli przed moimi problemami w związku.
Nie wiem, ale nie sądzę, bo nieprzytomność mnie przy tym łapie okrutna, a tak jest zawsze jak trafiam z czymś w sedno