Doszedłem do wniosku, że samemu można odczuwać wystarczająco dużo miłości, aby być szczęśliwym, spełnionym i niczego więcej nie potrzebować (hehe, coś się jeszcze zbuntowało we mnie jak to napisałem). Nie zmienia to jednak faktu, że dzieląc i mnożąc tą miłość z innymi ludźmi można zwiększać jej ilość jeszcze bardziej ponad tą wystarczającą wartość, dzięki czemu jest jeszcze milej, przyjemniej i wspanialej.
I w takiej sytuacji człowiek nie musi tworzyć związków, nie ma parcia i ciśnienia. Po prostu na pełnym luzie korzysta się z nadarzających okazji do tworzenia związków, bo z jednej strony skoro nie muszę to nie ma spięć i jest pełna akceptacja tego co się dzieje, czy to w ogóle wyjdzie, itd. a z drugiej strony - skoro mam okazje aby mieć więcej i lepiej, to naturalnym jest że mam ochotę skorzystać.