Mój ojciec zawsze był wycofany i zamknięty w sobie. Odrzucił mnie gdy zaczęłam dojrzewać, zmieniać się w kobietę. Wtedy nie zbliżał się już do mnie, nie wiedział jak ze mną rozmawiać. Kontakty ograniczyły się do codziennych pytań o szkołę, jedzenie i pieniądze. Przestał się ze mną żegnać na dobranoc, rozmawiać po zajęciach. Robił się zaborczy, zazdrosny, a swoim zachowaniem zniechęcał osoby na podwórku, aby chciały mieć ze mną coś wspólnego. Oboje staliśmy się przeraźliwie samotni. Ja ze swoimi problemami, on ze swoimi. Był zepchnięty w kąt jeżeli chodzi o sprawy wychowawcze. Dominowała chaotyczna matka. Jako nastolatka, czułam tę okropną samotność i brak komunikacji z ojcem. To wszystko sprawiło, że nie potrafiłam nawiązać żadnego kontaktu z rówieśnikami. Chciałam deficyt ojca przejściowo zrealizować w miłości, ale okazało się, że to niewłaściwa osoba. Zwyczajny głupek, do którego nie potrafiłam się zbliżyć.
Gdy ojciec się rozpił, nie było już szans na naprawę czegokolwiek.Ostatecznie uznał, że nie jestem jego córką. Zastanawiam się, jak to wpływa na moją samoocenę, czy jeszcze coś czuję w związku z tym. I tak większość życia obwiniałam się za jego błędy, za to, że on jest nieszczęśliwy. Traktowałam go jak duże dziecko, którym trzeba się zająć, a on wyrządzał nam wiele złego. Ojciec o mnie zbytnio nie myślał, nie zależało mu na tym co się działo. Między nami była przepaść w kwestii świadomości, rozumienia emocji. Dlatego ciągle udowadniałam sobie, że nie mogę znaleźć właściwego faceta, że wszyscy są tacy ograniczeni jak ojciec.
Teraz mam nieco starszego partnera. Potrzebowałam ojca, opiekuna, terapeuty, kochanka, przyjaciela, wszystko
w jednym. Ciągle odpalały mi w związku niezaspokojone potrzeby. Chcę dojrzeć, aby to wszystko zrozumieć.
Inga, trzymaj się
)