Osobiście nigdy jakoś nie zgłębiałem mocno tego tematu, ponieważ wiedza czy ktoś pochodzi z jakiejś tam mojej gałęzi bliższej czy dalszej wydaje mi się średnio istotna. No chyba że w kontekście uzdrowienia jakichś relacji.
Ja wiem, że to wspólne pochodzenie oznacza bardzo wysoką harmonię na pewnych duchowych poziomach. I fajnie jest tego doświadczyć, ale trzeba pamiętać że większość z nas przez ten ogrom czasu włożyła mnóstwo pracy w indywidualizowanie się i te drogi w wielu przypadkach mocno się rozeszły.
I z tego co obserwuje to choćby aniołki mają z reguły silne tendencje do życia przeszłością i nakręcania się tęsknotą, więc ciągle trzymają się blisko swojej pierwotnej grupy jakby już w kwestii relacji nie miało ich nigdy spotkać nic lepszego. A ta grupa już po prostu jest tak zróżnicowana, tak mocno wyindywidualizowana, że to się w ogóle kupy nie trzyma. No, ale co z tego - i tak na siłę biegają za tymi swoimi połówkami, łączą się w grupki wspominające z sentymentem któreś z poprzednich tysiącleci.
Zauważcie jakie to jest ograniczające i zamykające na swobodny przepływ. Istniejecie sobie tysiące, a czasami i nawet miliony lat, przejawialiście się jako istoty niematarialne, półmaterialne, materialne, przeżyliście setki inkarnacji, całą paletę różnych doświadczeń, spotkaliście tysiące różnych dusz, a na koniec i tak się upieracie na te same kilkanaście, kilkadziesiąt dusz jakby świat nie miał dla Was nic więcej do zaoferowania.
To tak jakby moim pierwszym posiłkiem był placek śliwkowy i przez kolejne milion lat bym się upierał, że tylko placki śliwkowe są najlepsze i nic innego nie będzie mi nigdy tak dobrze smakować