Ale czad! Wyszło mi, że jakaś część mnie wierzy, że żeby przyjąć Boga , a co się z tym wiąże - przejawiać boskie cechy takie jak miłość, przyjemność, obfitość, błogość muszę zapomnieć o sobie i swoich potrzebach. I tak mi się to kreowało - im przyjemniej sie czułam, i im lepiej mi było w życiu tym bardziej zapominałam o sobie, wydawało mi się, że muszę by dla innych, spełniać ich życzenia moim kosztem. Często kosztem moich podstawowych potrzeb - snu czy odpoczynku. I doprowadzałam sie na skraj wyczerpania, więc tłumiłam te boskie cech w sobie - wtedy mogłam zauważyć siebie, postawić granice itp.
To się mocno utrwaliło w pierwszych miesiącach życia, kiedy jako dziecko miałam dostęp do tych cech i zostałam dosłownie "pożarta" przez otoczenie, a zwłaszcza matkę. Też zostałam doprowadzona na skraj wyczerpania. Potem mówili, że jestem spokojnym dzieckiem - a to nie był spokój tylko brak energii.