Też mam dość sceptyczny umysł i te historie były dla mnie, żeby zająć się bardziej słuchaniem Boga, a mniej umysłu i zaufać. Moim zdaniem, przy takim umyśle, najbardziej przez własne doświadczenie zmienia się podejście.
Otóż to. Taka jest już natura umysłu, że do wszystkiego podchodzi sceptycznie i tylko osobiste doświadczenie potrafi to zmienić. Ale niektóre umysły są tak silnie zakorzenione w schematach dualnej rzeczywistości, że nawet namacalne doświadczenie cudu potrafią wyprzeć z przestrzeni serca. Ludzki umysł jest w tym po prostu arcymistrzem. :-)
Widziałem w życiu i doświadczyłem mnóstwa cudów, ale za każdym razem gdy jestem ich świadkiem to w umyśle i tak jako pierwsza zapala się sceptyczna lampka. To tak, jakby umysł żył własnym życiem i był związany tylko z tym materialnym planem egzystencji, którego kurczowo się trzyma niczym tonący brzytwy. To jest naprawdę ciekawe zjawisko obserwować reakcje własnego umysłu, który konfrontując się z faktami próbuje im zaprzeczać, wymyślając czasami tak absurdalne uzasadnienia, które są mniej prawdopodobne niż zjawisko samego cudu. :-) No ale umysł czuje się z nimi bardziej bezpieczny, bo inaczej ma wrażenie dosłownie jakby umierał gdyż burzyły się cała jego rzeczywistość.
Jak znajdę chwilkę czasu to opowiem o wielu niesamowitych cudach jakich ostatnio doświadczyłem ale w wątku o hinduizmie, natomiast na potrzeby tego wątku podzielę się tylko paroma podobnymi do tych, które opisała Sylvia.
Jakieś siedem lat temu miałem taką historię, że pojechałem do żony która była na dwudniowym kursie atma kriya jogi. Na wszelki wypadek wziąłem do reklamówki parasolkę. Gdy wróciłem zobaczyłem że w reklamówce jej nie ma, choć w ogóle jej nie wyjmowałem. To niby tylko parasolka, ale akurat była nowiutka bo dopiero co jedną żona gdzieś zgubiła, więc obdzwoniliśmy wszystkich czy nikt jej przypadkiem gdzieś nie widział. Ale amba fatima, parasolka po prostu wsiąkła. :-) Kolejnego dnia żona pojechała na drugi dzień kursu, a ja postanowiłem wyjść jeszcze na dwór i przeszukać jej samochód, do którego w ogóle nie wchodziłem. Wyczerpałem już wszystkie opcje i choć szukanie w jej samochodzie nie miało sensu, to jednak poszedłem sprawdzić. Byłem sam w domu, zwyczajowo otworzyłem szafę i założyłem kurtkę i wyszedłem. Na dworze sprawdziłem samochód, ale nic nie znalazłem. W akcie desperacji :-))) zadzwoniłem jeszcze raz do koleżanki która ze mną dzień wcześniej jechała dopytać, a ona tylko zażartowała że może Babaji mi ją jakoś teleportuje. :-) Trwało to wszystko jakieś pięć minut. Wróciłem więc do domu, otworzyłem szafę żeby odwiesić kurtkę i zbaraniałem, bo parasolka leżała na swoim miejscu. Gdy brałem kurtkę nie było jej w szafie, która dzień wcześniej była przeszukana chyba z dziesięć razy hahaha
No i druga historia raptem z przed trzech tygodni, która ma również związek z tą samą szafą. :-)
Otóż byłem razem z żoną na wyjeździe u Swamiego Atmachaitanyi. To taki hinduski oświecony mistrz. Podczas interviu poprosiłem również tego mistrza o błogosławieństwo dla syna, który został w domu. No i gdy wróciliśmy kolejnego dnia, to syn powiedział, że poprzedniej nocy zdarzyło się coś bardzo dziwnego, bo obudził go w nocy głośny warkot, który dochodził z szafy. Otworzył ją a tam chodził włączony odkurzacz, który tam zawsze trzymamy. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że nie był on podłączony do prądu. Syn wyłączył go normalnie guzikiem, ale jakim cudem chodził przez parę minut nie będąc włączonym do gniazdka tego się chyba nie da racjonalnie wytłumaczyć.
Te dwie historie w sumie nie mają żadnego sensu ani głębszego duchowego znaczenia, no może poza jednym, że obydwa miały jakiś związek z duchowymi mistrzami.