Zrozumiem, jesli ten watek poniesie za soba cale moze opowiedzi o tym, ze do pewnych rzeczy trzeba dojsc samemu, ze rzeczy nie sa tym czym sie wydaja, ze potrzeba lat praktyki i oswiecenia a najlepiej kilku wcielen spedzonych na szczycie slupa lub gory. W zwiazku z tym prosze niniejszym o potraktowanie tej gry wstepnej jako juz zaistnialej celem przejscia do meritum i tego co nastepuje
Dlaczego "oswiecenie" nie jest stale? I czy w takim razie mozna to nazwac oswieceniem?
Ludzie praktykujacy doswiadczanie duchowe (czyli w wiekszosci uzytkownicy tego forum) na swojej drodze rozwoju spotykaja przeszkody, kreca sie w kolko, zawracaja, podazaja mylnym tropem by zaraz zawrocic. Chwilami wydaje sie, ze ktos do czegos doszedl co mu sie sprawdza i dziala a tu nagle lup! i wraca do punktu wyjscia. Nauczyciele jedni czy drudzy podazaja wbrew swoim naukom, dostosowuja je czesto na potrzeby chwili i argumentow (mowie ogolnie) a takze konkretnego rozmowcy - byle tylko elastycznosc objela ewentualne watpliwosci - czesto rozciagajac sie do granic mozliwosci i sensu.
Konkretna osoba moze uznawac sie za niebywale otwarta, rozwinieta i jasnie oswiecona - ale wystarczy choroba, tragedia w rodzinie, kryzys w zwiazku, poczucie osamotnienia, niepomyslny bieg sytuacji finansowej czy zwykla cholerycznosc sprowokowaa iskra z zewnatrz i calosc bierze w leb. Czasami przyczyna jest malostkowosc, czasami ukryte problemy, z ktorymi nie potrafimy sobie poradzic a czasem cos z osobistej przeszlosci. Tak czy inaczej cala struktura autorytetu przed nami samymi upada do podstaw.
Tak samo w przypadku depresji, paranoi, manii przesladowczej, przewleklego stresu czy zlych wspomnien z dziecinstwa. Pewnie, ze ktos zaraz powie, ze to nie rozwiazane problemy - w pelni sie z tym zgadzam. Ale czy mozna isc na prawde do przodu bez uprzedniego pozbycia sie bagazu? Czy mozna isc na studia bez ukonczenia podstawowki? Czy mozna zostac profesorem bez egzaminu dojrzalosci?
Konczac i pozostajac otwartym na Wasze opinie w pelni zdaje sobie sprawe z licznych osob, ktorym w glowie zapala sie sugestie o mysleniu mozgiem (no nie ma rady, nie da sie myslec kolanami), o nie czuciu wiedzy sercem (wszak serce nie sluga i kontroli nie podlega, wiec co ja skromnie mowiac tu moge). Czesc czytajacych pewnie wlaczy mechanizmy obronne swoich dogmatow, ktore nie daj Boze puscic i tylo atakowac drapieznego niewiernego
Tylko, ze ja nie chce nikogo atakowac i uznaje prawo wszystkich do wlasnego stanowiska i dowolnej postawy obronnej/sceptycznej/zachowawczej. Wyciagam dlatego reke i serce do dialogu (tak, wiem ze serce nie mowi
i bedac w pokorze swoich watpliwosci i swojej niewiedzy chcialbym moc z Wami porozmawiac na temat tego czy tez macie czasami chwile zwatpienia i co wtedy jest dla was ta kotwica wiary albo opromieniowujaca droge latarnia oswiecenia.... Co pozwala Wam trwac w wierze lub dostrzegac swiatlo w tunelu i jak w takich chwilach proby i trudnosci dostrzegacie sens wszystkiego co dla Was wazne i prawdziwe? Co Was utwierdza w slusznosci wiary i dzialania?