Z tego co pamiętam to mój upadek był specyficzny. Oddzielenie od Boga było jak najbardziej, uwierzyłam w głupoty na jego temat. To była podstawa pod resztę syfu.
A wchodziłam w ciężkie bardzo energie głębiej, dlatego że chciałam ratować. Te intencje sprawiły, że wchodziłam jedną nogą.
W dość specyficzny sposób, dlatego, że z jednej trony szlam za bliskimi aniołami w mega hardcore, ale z intencją wyciągnięcia ich z tego, lub ich ochrony( bo na Boga nie ma co liczyć) Mogłam być nawet osobą, która przewodniczy jakimś ostrym jazdom, np kapłanką w destrukcji, gdy wierzyłam, że to pomoże bliskim aniołkom, być może potem i mi: ochroni, pozwoli wrócić do stanu harmonii i miłości.
Moje wchodzenie w hardcory miało raczej charakter misyjny niż zaprzepaszczenie się " w zabawie". Jeśli ulegałam jakimś destrukcyjnym stanom, czy obrzędom to właśnie wynikało z tej wiary, że to pomoże. A miało pomóc, ponieważ zostałam w celu ratowania pokodowana na to u Przedwiecznych.
Starałam się od początku zachować jak najwięcej światła i świadomości, pierwotnej natury, jednocześnie wchodząc w bagno.
O dziwo nawet udawało się taką rozpiętość wibracji utrzymać.
Do tej pory męczę się z tym ratownictwem i relacją z Bogiem.