Tajemnica chyba polega na tym, że jeśli robimy to z punktu widzenia osoby czymś zagrożonej, która chce mocno coś uzdrowić to wprowadza dodatkowy dysonans i jest robione "mentalnie" czyli pod kontrola umysłu, który się zaplątuje w swoich wzorcach ostatecznie.
Dobrze to wychodzi jak się robi z punktu widzenia osoby niezagrożonej albo przynajmniej uświadamia intencje z jakimi się podchodzi do tej praktyki.
Dokładnie - bo jeśli "akceptujesz" coś tylko po to, żeby to zmienić, to nie ma nic wspólnego z akceptacją
A przecież ten sposób działania to nic innego, jak całkowita akceptacja.
Czyli jak napisał Leszek - najlepiej to robić wykorzystując Intuicję.
Przy tej metodzie działania, którą opisałam trzeba totalnie zdać się na intuicję.
Np. nie ma innej możliwości, jak tylko intuicyjnie wyczuć, kiedy warto zakończyć uwalnianie pragnień bez jakiegokolwiek działania i przejść do uwalniania przy okazji ich zaspokajania. Albo np. weźmy takie pozwalanie sobie na bycie sobą w codziennym życiu (czyli folgowanie sobie we wszystkim, totalna wolność i nie zmuszanie siebie do niczego): Tutaj też intuicyjnie trzeba odróżnić, czy to, czego chcę (albo czego nie chcę zrobić) jest faktycznie moim pragnieniem, czy wynika z programów wprowadzonych przez inne osoby (np. rodziców).
Do tego nie da się zastosować jakichś z góry ustalonych reguł, trzeba zaufać intuicji. Dlatego ta metoda nie jest dobra dla osób, które lubią (lub muszą) mieć wszystko "czarno na białym" i sztywno trzymać się zasad.
Na szczęście kontakt z intuicją można łatwo nawiązać w ten sposób, że słucha się tego, co wydaje się głosem intuicji i robi się tak, jak się wydaje ok. Jeśli okazuje się to pomyłką, to zmienia się sposób postępowania (bez obwiniania się, czy karania się za to, że postąpiło się "źle"). I tak aż do skutku. W miarę takiego postępowania kontakt z intuicją staje się coraz lepszy. Choć nie wiem, czy zawsze to tak działa (bo można też mieć jakieś większe blokady). Na pewno działa to u części osób (np. u mnie i innych, z którymi rozmawiałam).
I jeszcze w uświadomieniu i uzdrowieniu przeszkadzało mi to, że myślałem, że coś źle robię z oddechem. Teraz(ostatnio) w ogóle nie obchodzi mnie oddech. Zakładam, że jak wzorzec minie to i oddech się uspokoi. Jak próbowałem robić rozluźniony rebirthingowy oddech to mi jeszcze dodatkowo wywalało.
I przypominam sobie, że sesje, w których osoby mi przypominały ciągle, że nieoddycham połączonym oddechem były niezbyt udane, a sesje w których ich to nie obchodziło były dużo lepsze
Miałam kiedyś podobnie z oddechem
Natomiast co do myślenia o tym, że coś robisz źle, to bardzo możliwe, że to przeszkadzało. Tzn. na pewno przeszkadzało
Bo w tej metodzie chodzi o to, żeby do niczego się nie zmuszać, do specjalnego oddechu też nie. Oddychać tak, jak chcesz, bez wysiłku.
Jeśli się boisz, że robisz coś nie tak, to pozwalasz być temu lękowi. Zupełnie bez zmiany działania. Akceptujesz ten lęk. I oddychasz nadal tak jak Ci jest wygodnie. Wszystko co wychodzi jest ok, od niczego nie uciekasz, niczego nie oceniasz (żadnej emocji, np. lęku, czy wstydu, żadnej myśli), wszystko akceptujesz.
Czyli tak: myślisz, że źle oddychasz, czujesz lęk. Ok, to czuj go nadal, nie staraj się od niego uciekać, wejdź w niego, stań się lękiem, niech Twoje ciało wyraża go bez ograniczeń (np. możesz pozwolić szybciej bić sercu, trząść się mięśniom, itp.). I obserwuj. Za nim może pojawić się coś jeszcze. To rób z tym tak samo. Obserwuj i pozwalaj temu być. Bez oceniania, bo ocena powoduje ucieczkę od tego, co zostało ocenione jako złe. A tutaj chodzi o to, żeby nie uciekać od niczego, co jest w Tobie. Żeby wszystko zostało wyciągnięte na wierzch. Żeby wszystko wyszło i poszło sobie.
Jeśli robisz to w ten sposób, to wtedy to, co nie jest Twoją prawdziwą naturą ma szanse odejść i faktycznie odchodzi. A zostaje tylko to, co nie może odejść, bo jest Twoją prawdziwą naturą.
Mnie tak bardzo podoba się ta metoda właśnie dlatego, że dla mnie najważniejsze było odkrycie siebie prawdziwej i bycie sobą. Chciałam poznać prawdę o sobie, za wszelką cenę. Choćby miało się okazać, że jestem zła, brzydka i syfiata. Bo bycie sobą-prawdziwą jest dla mnie największą wartością. Wolałam być sobą i nawet nie podobać się innym, niż nie wiedzieć kim jestem, przybierać maski i starać się być dobra, piękna i mądra., czyli udawać. Pomyślałam sobie: a nuż okaże się, że wcale nie muszę udawać, bo właśnie taka jestem? A nawet jeśli nie, to i tak byłam już dostatecznie zmęczona noszeniem maski, fałszem, udawaniem i lękiem przed tym, że "ktoś mnie odkryje". Dlatego wybrałąm prawdę o sobie.
Heh, kilka dni temu znalazłam na kompie listę intencji, które ustaliłam sobie na rok 2012. To właściwie jedna intencja rozbita na kilkadziesiąt bardziej szczegółowych dotyczących każdej dziedziny życia. Można by ją streścić w kilku słowach: "Moją intencją jest odkryć i przejawiać swoją prawdziwą naturę"
Jak tak sobie przeczytałam te cele, to się zreflektowałam, że mniej więcej połowę już zrealizowałam
A na realizację drugiej połowy jest jeszcze pół roku
Choć nie zamierzam ściśle trzymać się terminów
Bez presji.
Ale co jest ważne w tym wszystkim: Przekonałam się, że tak właśnie to działa. Że najważniejsze jest podjęcie decyzji o tym, czego się chce (ustalenie intencji), a potem stopniowa realizacja tej decyzji
I wtedy nie ma rzeczy niemożliwych