Po ponownym przeanalizowaniu dochodzę do wniosku, ze obecne problemy z tym zniechęcaniem się (bo nie miałam tak zawsze;), to wynik:
1. ciągle mojej nadmiernej niecierpliwości i pś oczekiwań, ze kreacja oraz osiąganie sukcesów powinny przebiegać szybciej - stąd te moje załamywania się i zniechęcania cykliczne; bo zamiast skupiać się na konsekwentnym działaniu, to rozdrabniam się na ileś rzeczy na raz, na ileś problemów na raz.
2. zamiast skupiać uwagę na dalszym celu, za bardzo łaknę sukcesów na każdym kroku działania, prowadzącego do tego celu, jakbym pś nie chciała już przyjmować żadnych niepowodzeń.
3. Punkt drugi, szczególnie jego końcówka, wynika z tego, ze ostatnie dwa lata pś oceniam - mimo również realnych zmian na lepsze we mnie samej, mojej świadomości, nawet w moich możliwościach - przez pryzmat "klęsk"i nie potrafię się tego pś spojrzenia do końca pozbyć. Faktycznie, nie wyszło mi w paru dziedzinach życia, głównie jeśli chodzi o związek i finanse.
4. stąd paraliż działaniowy, włączająca się co jakiś czas niewiara w sens jakichkolwiek czynności, "walki" o zarobek, szczególnie teraz, kiedy kompletnie przerosły mnie kredyty, wzięte parę lat wcześniej. Jestem zmęczona i zniechęcona szczególnie tym, ze 90% mojego dochodu znika w niebycie (mimo że nie jest taki mały, jak na polskie warunki).
No to już wiem, ze to jest bardziej złożony problem.
Nadal jednak nie wiem, jak sprawić, bym przestała marnować czas wpadaniem w bezsens i zniechęcaniem się. Czas, który mogłabym użyć na jakieś sensowne, odważne działanie, być może rozwiązujące w choćby w większym stopniu moje problemy. Marnując go na paraliż decyzyjny i działaniowy, nie zyskuję nic, a być może nawet tracę.