Próbuje sobie ułożyć w głowie na taki temat.. na ile samodyscyplina jest zgodna z miłością / szacunkiem do siebie... gdzie są i na czym polegają zdrowe granice samodyscypliny, jak je określić itd No bo... gdy poddamy się samodyscyplinie na cały dzień to znaczy, że będziemy robić coś czego nie chcemy, co nie wynika z naszej ochoty, co nie sprawia nam przyjemności. Coś niemal WBREW NASZYM UCZUCIOM? A więc z jednej strony to brak szacunku do siebie, odcięcie od siebie? z drugiej strony żeby osiągnąć pewne cele trzeba robić różne rzeczy których nie do końca się nam chce... chcesz schudnąć musisz ograniczyć jedzenie... chcesz zdobyć nową umiejętność , musisz poświęcić na to CZAS, przez co zrezygnujesz z czegoś cennego dla ciebie (spędzanie czasu z kimś, robienie czegoś co ci daje przyjemność). Z drugiej strony nie stosując samodyscypliny poddajemy się starym nawykom.. i życie idzie starym torem.. a może nawet nie tylko nie zmienia się na lepsze, ale robi się gorsze... ale zastanawiam się i może rozwojowcy mają jakąś drogę na około
Ostatnio nawet na YT słyszałem takie stwierdzenie... które poniekąd mnie nawet olśniło (zainspiriowało): nigdy, przenigdy nie będziesz miał ochoty robić tego , co musisz zrobić by osiągnąć swój cel (oryginał na dole w j. ang). No bo gdybyś miał ochote to robić to byś wstał rano i to robił i cel byłby już osiągnięty... proste nie?
You never, ever, ever, ever are going to feel like doing things you need to do, in order to have what you want, no one will ever come and push you to do it, you need to parent yourself to do it.