Wolność w związkach partnerskich
Wysłane przez: AlohaState Data: 2012-05-18, 21:11:24 Ilość odłon: 680
Autor: Kinga Roszczyniała

Dla wielu z nas już samo słowo związek  kojarzy  się z pewnego rodzaju związaniem, formą przynależności do drugiego człowieka, czy przyjęcia konkretnych postaw, ról lub sposobu życia, a co za tym idzie, przejęcia różnych ograniczeń z tymi postawami związanych (zobowiązania, zakazy, obowiązki). Wystarczy przyjrzeć się przysiędze małżeńskiej, która w obliczu „Boga i ludzi”, wiąże nierozerwalnym węzłem. Dla wielu z nas  jest to informacja, że już na samym początku  wspólnej drogi życia, w stałym związku partnerskim nie ma miejsca na swobodę, wolność i niezależność. Dość powszechne są też przekonania typu:  „wchodząc w związek  trzeba coś poświęcić, zrezygnować z części siebie, albo za najważniejsze stawiać potrzeby partnera czy rodziny”, co w takiej sytuacji zawsze stawia nas i nasze pragnienia na drugim miejscu.  Niestety wielu ludzi uważa, że jest to cena, którą trzeba zapłacić, by w ogóle mieć związek. Niestety są też i tacy, którym  to pasuje, bo nauczyli się wykorzystywać taki stan rzeczy, bądź widzą sens w tym, by się wzajemnie ograniczać, np. ze strachu, że stracą kontrolę nad partnerem, związkiem, a w konsekwencji nad poukładanym już życiem. Dlatego często na samą myśl o wolności w związku pukamy się w czoło uznając to za herezję, bądź przynajmniej za dużą niedorzeczność.

Dlaczego więc większość z nas tak bardzo pragnie związku, dlaczego chcemy „wpaść w sidła miłości” licząc, że korzyści przewyższą straty? Co takiego motywuje nas do poszukiwania naszej drugiej połowy? Czyżby chęć przejawiania i obdarowywania energią miłości, bliskości i wzajemnego wparcia była większa od „małych niedogodnień” jakie będziemy musieli znosić? A może samotna egzystencja, to nie jest dla nas naturalny stan i mamy po prostu potrzebę łączenia się w pary? Cokolwiek by nam teraz nie przychodziło do głowy, warto skonfrontować to z Boską Rzeczywistością, unikając patrzenia poprzez pryzmat własnych wyobrażeń. Jest to najlepszy sposób, by zrozumieć rzeczywisty sens życia w związku miłości.

W dzisiejszych czasach stykamy się z pomysłami na różne rodzaje i typy relacji partnerskich, a związek kojarzy się nam zarówno z obowiązkami jak i z przyjemnościami (w różnych proporcjach). Niektórzy więc wymyślili sobie, że wystarczy przecież korzystać z przyjemności jakie daje relacja partnerska, a unikać obowiązków jakie wymusza wspólne życie . Z takiego nastawienia powstała idea tzw. "wolnych związków”, gdzie partnerzy rezygnując z tego co w ich mniemaniu wydaje się ograniczające, czyli min. konsekwencji wspólnego życia razem, wnoszą do relacji minimum zaangażowania - oczekując maksimum zabawy.
Spotkałam się też z przekonaniem, że związek to inwestycja na przyszłość. Inwestujemy swój czas, pieniądze, uczucia – no przecież nie po to, by po kilku latach okazało się, że to nie oto nam chodziło. Dając wg siebie „wszystko co najlepsze” mamy nadzieję, że w końcu  inwestycja się zwróci, mało tego, że będzie procentować. Żyjemy więc w lęku, że partner w rezultacie może okazać się z jakiegoś powodu nieodpowiedni, co narazi nas na stratę nie tylko dóbr materialnych, ale i czasu włożonego w wieloletnie zaangażowanie się  w niewłaściwą relacje. Stąd różnego rodzaju testy, próby wierności, kontrole i manipulacje, by upewnić się, że nadal mamy „ptaszka w klatce”.
Znam też osoby, które świadomie deklarują model związku monogamicznego, ale nie potrafią dochować wierności, pomimo zapewnień, że kochają partnera . Dla nich marzeniem byłaby całkowita swoboda seksualna, najlepiej za zgodą i zrozumieniem drugiej strony. Twierdzą, że to dopiero byłaby prawdziwa wolność w związku i nic nie ograniczało by ich w wyrażaniu uczuć! Zapewne takie osoby, jak każdy z nas mają potrzebę odczuwania miłości i dzielenia się nią, niestety umieją to uczucie wyrazić jedynie poprzez aspekt seksualny i na tym poziomie najczęściej się zatrzymują. Może to także świadczyć o dużej zachłanności na mnożenie doświadczeń seksualnych i niezrozumieniu o co chodzi w relacjach bliskości z partnerem. 

Tak naprawdę każdy z nas, zanim nawet zdąży poważnie pomyśleć o stworzeniu związku ma już w podświadomości konkretne wyobrażenia o tym, jak taki związek powinien wyglądać i jaką rolę partnerzy będą w nim odgrywać. Wychowanie w rodzinie plus schematy społeczno-religijne w dużym stopniu warunkują i ukierunkowują nasze potrzeby czy oczekiwania w związkach. Z reguły bezwiednie odtwarzamy przypisane role (matki, gospodyni domowej, opiekuna, żywiciela rodziny itp.) często nawet nie weryfikując ich pod kątem własnych potrzeb i pokornie zgadzając się na ogólnie przyjęte normy. W konsekwencji to co wydaje się, że powinno nas uszczęśliwić, zaczyna z czasem coraz bardziej ciążyć wywołując jedynie frustrację, zmęczenie i poczucie niespełnienia. Za co zwykle najłatwiej jest nam obwinić partnera jeszcze bardziej odsuwając się od pierwotnej przyczyny takiego stanu rzeczy. Niestety, nasza kultura z całym swoim systemem wartości życiowych,  jest fabryką produkującą bezwolnych, nieszczęśliwych i niespełnionych ludzi.

Słów kilka o wzorcach współuzależnienia. Są to mechanizmy w efekcie których tworzą się wyobrażenia, że cokolwiek chcielibyśmy w życiu dostać, doświadczyć, przeżyć - nie zależy w pełni od nas samych, ale z reguły od całej sieci wzajemnych zależności i powiązań. W związku będzie to skutkowało potrzebą, a nawet przymusem uzależniania się od partnera - jako potencjalnego źródła uczuć, dobrobytu czy mądrości życiowej. Co spowoduje, że będziemy warunkować swoje szczęście, spełnienie, a często i sens naszego życia od jakiejś konkretnej osoby, tego co sobą reprezentuje oraz jej nastawień wobec nas. Z tego też powodu możemy z łatwością uwiarygodnić realny sens manipulowania partnerem, by za wszelką cenę zapewnić sobie „ciągłość dostaw” tego na czym nam najbardziej zależy, a co może nam zagwarantować jedynie nasz wybranek. Z reguły kompletnie nie dbając o jakość tego co dostajemy, a skupiając się wyłącznie na systematycznym byciu zaspokajanym. Dla ludzi z syndromem współuzależnienia wchodzących w związek naturalnym wydaje się być, że cała uwaga i energia partnera, skupi się wyłącznie na nich. Przecież nie rzadko całe życie czekali, by w końcu znalazł się ten jedyny i zaspokoił ich potrzeby uczuciowo-emocjonalne, a kto zrobi to lepiej niż mający wręcz obowiązek obdarzania uczuciami partner? Takie osoby często niczym bluszcz owijają się wokół „żywiciela”, nie dopuszczając nikogo w pobliże, bojąc się, że każdy w bezpośrednim  otoczeniu ich związku może być potencjalnym zagrożeniem dla „tej wielkiej, czystej miłości”. Stąd często izolują się od ludzi przypisując im złe życzenia i nieczyste intencje do tego co udało im się z takim trudem zbudować.

Gdy w naszym związku czujemy się osaczeni, zduszeni, czujemy brak swobody, przestrzeni życiowej, jednym słowem: wolności, to może być informacja, że u drugiej strony dominuje silny lęk przed utratą partnera. Patrząc (czując) przez pryzmat tego lęku wierzymy, że musimy zrobić wszystko, by zatrzymać obiekt naszych westchnień przy sobie, bo prędzej czy później może przecież zwyczajnie zainteresować się kimś innym. Metody jak zwykle są przynajmniej dwie: albo będziemy starać się jak najlepiej zadowolić, albo jak najbardziej zniewolić partnera, co oczywiście ma na celu tylko jedno - przywiązanie go do siebie. W myśl przyjętej taktyki robimy wszystko, by obiekt manipulacji miał świadomość co może stracić, bądź żeby wiedział, że nie opłaca mu się odchodzić. Tak, czy siak w konsekwencji uzależniamy go od siebie zakłamując się, że robimy to dla jakiegoś wyższego celu. No i wreszcie możemy odpocząć i cieszyć się udanym związkiem…, ale czy aby na pewno?
Poczucie bycia ograniczanym w bliskich relacjach, ugruntowało się także u osób, które w domu rodzinnym żyły pod jednym dachem z „dominatorem”, osobą która wzbudzała powszechny lęk, narzucała swoją wolę i nie liczyła się z uczuciami oraz potrzebami innych członków rodziny. Tacy ludzie, wchodząc w związek partnerski, mogą przejawiać dwa podstawowe typy zachowań: nadal pozostać ofiarą, czyli wierzyć, że mają niewielki wpływ na to co dzieje się w ich życiu, zgadzając się na to, co przyniesie los i nie licząc na więcej. (A wszystko to w energiach bezsilności, bierności i braku mocy sprawczej. Dlatego będą prowokować z jednej strony do tego by się nimi zająć, zaopiekować, a z drugiej do odrzucenia, dezaprobaty lub wręcz bycia poniżanym przez partnera). Albo też zaczną odgrywać rolę, tak dobrze znanego im dominatora licząc na wyobrażeniowe korzyści jakie z tego tytułu przypadają. Stosując techniki dobrze znane im z domu rodzinnego wzbudzają i utrzymują poczucie zagrożenia u najbliższej osoby, tym sposobem przejmują kontrolę nad związkiem, wymuszając określony typ zachowań, reakcji czy sposób bycia partnera, wierząc, że tylko tak dostaną to na czym im zależy.

Niskie poczucie własnej wartości, to skuteczne ograniczenie możliwości poczucia się wolnym w związku. Opiera się na przekonaniach, że jesteśmy niewystarczająco dobrzy i atrakcyjni dla partnera. Co powoduje wiele irracjonalnych zachowań: od przymusu zabiegania o miłość partnera, aż do wzbudzania w nim poczucia winy, że nas nie wystarczająco kocha. Niska samoocena uniemożliwia nam także otwarcie się i korzystanie z tego wszystkiego czym chce obdarzyć nas partner i co ma dla nas najlepszego. Jeżeli sami nie wierzymy w naszą realną wartość, to trudno nam będzie w ogóle stworzyć jakąkolwiek sensowną relację, a co dopiero związek z osobą, która odpowiada nam pod każdym względem. Często więc opcja idealnego związku zostaje tylko w sferze życzeniowej, a my obniżamy poprzeczkę wybierając to, co wydaje nam się jedyne możliwe, czyli najlepsze na teraz . Skutkiem niskiej samooceny w związku często bywa też zazdrość. Dominuje wtedy przekonanie, że jak partner jest zazdrosny, to znaczy, że mu zależy. Dlatego prowokujemy sytuacje w których partner powinien zareagować, by ocenić jak silnym uczuciem nas obdarza. Warto więc potraktować samoocenę jako jeden z głównych filarów podtrzymujących nasz duchowy wzrost.
Kolejnym mechanizmem ograniczającym swobodę w związku jest wzorzec nieakceptacji dla sposobu bycia i przejawiania się partnera. Mamy takie przekonanie, że to my wiemy lepiej co jest dla partnera, związku a często i świata najlepsze, w ten sposób uzasadniamy stawianie oczekiwań typu: domyśl się czego potrzebuje i mi to daj, domyśl się co jest nie tak i to zmień, domyśl się czym trzeba się zająć i weź się do roboty. Tym sposobem okazujemy niezadowolenie z obecnego stanu rzeczy z przekonaniem, że przecież należy nam się coś lepszego, a tylko ta ofiara - partner stoi nam jeszcze na drodze, więc trzeba go „delikatnie poprowadzić za rączkę”. W skrajnych przypadkach jest to notoryczne okazywanie dezaprobaty w relacji, mającej mobilizować partnera, by wziął się za siebie i jeszcze bardziej przypominał nasz wyobrażeniowy ideał - idealnego partnera. Taka osoba jest święcie przekonana o swojej nieomylności, oraz o tym, że bez niej nic w tym związku by się nie udało i gdyby nie ona to już dawno nie było by po nim śladu. Tego typu osoby nie zdają sobie sprawy z faktu, że nie da się tworzyć szczęśliwego związku opartego na wzajemnej akceptacji wolności i przyjemności bycia razem będąc nieustannie niezadowolonym ze swojego partnera, no ale przecież (pomimo że tak deklarują) nie oto im chodzi. To tylko nieudolna próba skierowania uwagi, że nie jest idealnie, na okoliczności zewnętrzne i tym sposobem odsunięcia od siebie odpowiedzialności za własne pomieszanie.

Skutkiem braku wolności w związku może być również niedopasowanie. Zdarza się, że tworzymy związki z osobami, które mają niezgodną z nami drogę życia, różne cele osobiste czy brak harmonii wewnętrznej. W takiej sytuacji, niektórzy zamiast od razu odpuścić, wpadają na genialny pomysł związku opartego na tak zwanej „drodze środka”, gdzie słowo kompromis stanie się słowem kluczem, a sensem takiego związku będzie wypracowywanie owych kompromisów i dopilnowywanie, by były przestrzegane. A więc zamiast kochającego partnera dorobimy się strażnika z własnym pomysłem na życie i z poczuciem przymusu rezygnacji z części swoich planów na rzecz „wspólnego dobra”. Dużo korzystniej będzie, jeśli zamiast wpadać na takie pomysły, zaczniemy pracę nad poczuciem zasługiwania na wszystko co najlepsze i zgodne z Naszym Najwyższym Dobrem w każdej dziedzinie życia, co zaowocuje z pewnością tym, że przyciągniemy partnera którego droga życiowa i duchowa będzie zgodna z naszą.

Czasami zdarza się i tak, że spotykając kogoś na swojej drodze życia czujemy silną, wręcz nieodpartą potrzebę wejścia w bliską relację, mimo że po przeanalizowaniu nie ma żadnych realnych przesłanek do stworzenia tego związku. Mówi się wtedy, że mamy do czynienia  z tzw. związkiem karmicznym. Z reguły są to zaślepiające przekonania, że właśnie ta i tylko ta osoba jest nam przeznaczona, a mogą być  skutkiem  przeszłych praktyk takich jak:  ślubowania, obietnice, misje, kody hipnotyczne lub innych, wykonywanych w poprzednich wcieleniach, a zakodowanych w naszej podświadomości jako ważne dla nas. Nie rzadko praktyki te były wykonywane w stanie świadomości upojenia narkotycznego, pod wpływem różnych afrodyzjaków, co miało wzmocnić doznania, osłabić świadomy opór i zwiększyć podatność na kodowane sugestie. Trzeba tutaj dodać, że w większości sami godziliśmy się brać udział w takich obrzędach, nie mając świadomości faktycznych skutków owych rytuałów. Z godnie z Prawem Karmy, w wyniku utworzenia się wspólnej drogi karmicznej inicjowanych osób, powstaje potrzeba odegrania się tej relacji we właściwy dla niej sposób. Np. spotykając osobę, która w poprzednim wcieleniu była przypisana nam jako „idealny kochanek”, podświadomość tak właśnie ją odczyta i zacznie odtwarzać wszystkie emocje w jakich byliśmy w obecności tej osoby, dążąc do wypełnienia się zakodowanych tam treści. Często zdarza się też tak, że do kolejnego wcielenia tylko jedna z takich osób przenosi obciążenia karmiczne i jest bardzo zdziwiona, że ta druga nie jest już zainteresowana tym, co w pamięci pierwszej jest jeszcze takie żywe i ważne. Trudno mówić wtedy o wolności, gdyż nasz umysł jest tak bardzo zaślepiony i przywiązany do konkretnej osoby, że celem naszego życia staje się wyłącznie odgrywanie karmy.

Świadoma praca nad wolnością to tak naprawdę bardzo szeroki temat. Trudno mówić o swobodzie działania, przejawiania się i swobodnego wyrażania, jeśli czujemy nieustanne lęki w bliskości z druga osobą. Dlatego pracę nad wolnością należy zacząć od ugruntowania poczucia bezpieczeństwa i niewinności. Dla mnie wolność to przede wszystkim możliwość decydowania o sobie w świadomości niczym nieograniczonego  wyboru. A skoro wiem, że mam prawo wybierać z całej Boskiej Obfitości, wybiorę również z kim i jakiej jakości stworzę związek. Wybiorę osobę, która odpowiada mi pod każdym względem i która będzie chciała mnie z własnej woli taką jaką jestem. Dlatego tak ważne jest, byśmy zaczęli kreacje związku, od zastanowienia się czego tak naprawdę chcemy od związku i partnera, a także czy nie jest to tylko kolejne urojenie, bo kiedy już wiemy o co nam chodzi, wtedy dużo łatwiej przyciągnąć osobę, której wolna wola będzie zgodna z naszą.
Związek partnerski ma możliwość w pełni rozkwitnąć, tylko wtedy, kiedy w pełni świadomie dajemy sobie i partnerowi totalną swobodę działania, wolność w wyrażaniu uczuć i przestrzeń w przejawianiu się  bez skrępowania. Po prostu tak jak chce, lubi i potrafi. Czując się wolni, z łatwością potrafimy obdarowywać i przyjmować Wszystko Co Najlepsze.
Komentarze


Powered By SMF Articles by CreateAForum.com